sobota, 15 grudnia 2012

ŚWIECZNIK DIY jako efekt uboczny tapetowania i wypadkowa wstępnych zamierzeń.

Nasze mieszkanie wzbogaciło się ostatnio o kilka istotnych elementów takich jak zabudowa w Jaśkowym pokoju, nowy mebel w łazience i tapeta w sypialni. O ile dwa pierwsze zostały przez nas zamówione, o tyle tapetę przykleił Vlad wespół ze swoim bratem własnoręcznie. Tapetę kupiłam już pół roku temu i nie wiem dlaczego dopiero teraz zawisła na ścianie. Chyba działamy hurtowo i z opoźnieniem. Całkiem przyjemny okazał się być efekt uboczny tapetowania, który powstał w 2 minuty (słownie: dwie minuty). 



Taką miseczkę możecie zrobić sami i zapewniam Was, że nie jest to ani czasochłonne, ani drogie, ani nie wymaga szczególnych uzdolnień manualnych (no chyba, że postanowicie sami wydziergać serwetkę). Do zrobienia miseczki potrzeba następujących składników: 
- serwetka wydziergana na szydełku (ja swoją kupiłam w wiadomym sklepie za 50 groszy)
- klej do tapet 
- piłka albo balon
Klej do tapet przygotować według wskazówek producenta, zamoczyć w nim serwetkę, delikatnie ją wycisnąć i równo założyć na piłkę. Zostawić na noc do wyschnięcia, a na następny dzień oddzielić piłkę od serwetki (teraz już miseczki). Voila! 





Edit (15.12.2012 godz. 21.30)
Doniesienia z ostatniej chwili. Postanowiłam sprawdzić jak mój nowy twór sprawdzi się w roli świecznika i szczęka mi opadła jak zobaczyłam efekt. W poniedziałek zabieram się za masową produkcję świeczników (już nie miseczek) co radzę również Wam. Nie będzie już tajemnicą jak w tym roku udekoruję wigilijny stół. 




Cień na ścianie jest obłędny!!!

Ależ jestem z siebie dumna. Fiu fiu
Ania

wtorek, 11 grudnia 2012

Krok po kroku, krok po kroczku. IDĄĄĄĄĄ....

Ostatnio wpadam tutaj jak po ogień ale okres okołoświąteczny rządzi się swoimi prawami więc uwijam się jak elf aby ze wszystkim zdążyć na czas i zostawić go jeszcze trochę dla siebie. Chociaż nie widać tego na blogu, to jednak cały czas  powstaje coś nowego, wiele ze wzorów i kolorów się powtarza i stąd też brak zdjęć i wpisów. W Trójce właśnie w tej chwili Liza Minelli i Joel Grey mistrzowsko śpiewają piosenkę z mojego ulubionego musicalu Cabaret i to uświadmia mi, że nie pamiętam kiedy ostatnio oglądałam jakiś film. Mam nadzieję nadrobić zaległości podczas świąt, wówczas zafunduję sobie leniwe wieczory z kieliszkiem wina i bez wyrzutów sumienia :) 
A tymczasem do mojego elfiego gaju przyfrunęła (i natychmiast odfrunęła) sowa dla Ady. Już wszystkie dzieci w rodzinie zostały obdarowane sowami. Przy okazji tego ptaszyska daję sobie piątkę za kolory :) 




Pozostając w podobnej tonacji, chciałam wam jeszcze pokazać nową VintageCutie w kolorze śliwkowym z różową satynową podszewką. Maleństwo jutro wyruszy w podróż przez ocean! 


I to tyle na dzisiaj, uciekam do szycia kolejnego Holmes'a. Jutro zapowiada się następny szalony dzień... 

Dziękuję za wszystkie miłe komentarze, które zostawiacie. Jest mi niezmiernie miło je czytać. 

Uff
Ania.

niedziela, 2 grudnia 2012

cartoon czyli karton

Tydzień konkursowy już za nami, nagroda wylosowana i prawie sto kolejnych osób dołączyło do profilu Szyjni na facebook'u. Wszystkim bardzo dziękuję i obiecuję kolejne konkursy bo miło jest się dzielić. 
Ostatni tydzień był szczególny głównie z tego względu, że po raz kolejny zostałam ciocią! We wtorek przyszła na świat moja pierwsza siostrzenica- Adrianna. Dunia jest prześliczna, grzeczna jak aniołek i absolutnie wszyscy (z Jasiem na czele) zwariowaliśmy na jej punkcie. 
Kontynuując dziecinny wątek chciałam pochwalić się dwoma przytulakami, króre ostatnio uszyłam. Po pierwsze: auto. Auto, a właściwie Zygzak McQueen to prezent przygotowany specjalnie na pierwsze urodziny Maćka. Przygotowanie kroju zajęło mi dosyć sporo czasu i wykonanie też nie było proste, ale jestem zadowolona z efektu. Auto jest dosyć konkretnych romiarów i może służyc zarówno za poduszkę jak i za wygodną pufę. Mam nadzieję, że taki prezent będzie miłą pamiątką dla Maciusia. 



Po drugie: ryba. Ni to karp, ni to płotka, takie żółte coś. Rybka lubi się wyśliznąć z rąk i zainteresowani wiedzą o czym piszę ;) Rybka mini mini jutro popłynie do Krakowa aby ucieszyć półtorarocznego Pawełka. 


w rzeczywistości kolor jest jeszcze bardziej kanarkowy

Tak na marginesie dodam, że własnie wróciliśmy z fantastycznego koncertu Carrantuohill i padam na twarz ze zmęczenia. Idę spać....

Kolorowych snów
Ania

sobota, 24 listopada 2012

Konkurs konkurs konkurs

Kochani, wokół pachnie mandarynkami i piernikami, z wystaw wylewa się morze złota i brokatu, a stare białobrode dziady w czerwonych płaszczach wylęgli na ulice i próbują namówić mnie na wsparcie podejrzanych akcji charytatywnych, wzięcie pożyczki w nowopowstałej spółce silver diamond, albo do skorzystania z 2% rabatu w sklepie z pantoflami. Jednym słowem- święta. Chyba udzielił mi się ten przedświąteczny klimat (choć to jeszcze litopad) i chciałam Was zaprosić do wzięcia udziału w moim fejsbukowym konkursie. Zasady są dziecinnie proste, wystarczy udostępnić TO zdjęcie na swojej tablicy i czekać cierpliwie do 1 grudnia na losowanie. Do wygrania.... BigBag w wybranym przez zwycięzcę zestwie kolorystycznym. 

Uwaga, uwaga- myślałam, że można tego uniknąć ale już teraz wiem, że się nie da. Jeśli chcesz uczestniczyć w konkursie musisz polubić fejsbukową stronę szyjni, ponieważ nie wiem, kto udostępnił połowę klików, więc nie moge uwzględnić tych osób w losowaniu :/ 




No zapraszam! 
Ania


środa, 21 listopada 2012

ZigBag - podejście drugie

Pamiętacie jeszcze ZigBag'a? Od momentu upublicznienia go uszyłam kilka takich egzemplarzy i stwierdziłam, że to chyba najwyższy moment aby trochę go zmodyfikować. Elipsowate dno było (i jest) ok, ale chiałam nadać tej torbie bardziej "workowaty" charakter. Po krótkim namyśle postanowiłam zastąpić elipsę kołem i oto co powstało.....  


Mnie taka wersja bardzo przypadła do gustu i ląduje na mojej świątecznej wishlist. Oczywiście nadal nie uszyłam sobie dużej torby i Władysław ostatnio zażartował, że sprawi mi pod choinkę jedną z toreb, które szyję. Biorąc pod uwagę mój permanentny brak czasu i zdecydowania, to nie jest taki zły pomysł aby ktoś wybrał dla mnie torbę. 

Wasza niezdecydowana 
A. 

sobota, 17 listopada 2012

Pan Panda

Wczoraj do rodziny przytulaków dołączył kolejny członek. Okrąglutki, rumiany, z niepochamowanym apetytem na bambusy. Pan Panda. Oblak mierzy sobie około 20 cm wysokości (w pasie go nie mierzyłam ale na oko widać, że mamy do czynienia z nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu). Pan Panda miał być pojedynczym egzemplarzem szytym na zamówienie, ale widząc reakcję Jaśka na tego delikwenta, już wiem, że będę musiała uszyć dla niego brata bliźniaka. 



Miś jest mięciutki i przyjemny, w całości uszyty z bawełny i wypełniony hipoalergicznym wkładem silikonowym. Twarz, uszka i łapki wymalowałam specjalną farbą do tkanin, dzięki czemu pandę można prać bez obawy, że zmyjemy jej makijaż. 



Pozdrawiam 
Ania

poniedziałek, 12 listopada 2012

back to black


Dzisiaj wpis w tonacji noir, bo tak się złożyło, że wszystko co uszyłam w ciągu ostatich kilku dni jest czarne. Cytując za wikipedią: "czerń można nazwać "niezrozumianym kolorem",  gdyż niemal w każdej kulturze ma inne, często odległe znaczenie. W Chinach to kolor małych chłopców i szczęścia, w kulturze starożytnego Egiptu oraz Indian - kolor życia, kojarzy się go z życiodajnym mułem Nilu, ziemią i jej rolą dla człowieka, zaś w kulturze amerykańskiej i europejskiej ma niezliczoną ilość znaczeń, na czele ze śmiercią. Do dnia dzisiejszego w kręgu kultury europejskiej kojarzony z religijnością, żałobą i śmiercią, czarny zyskał wielką symbolikę w XX wieku. Stał się kolorem elegancji, luksusu, wyrafinowania i szykowności - na uroczystym balu nie obędzie się bez czarnych marynarek i małych czarnych. Jest kolorem nowoczesności i tradycji zarazem, zaś obydwie te cechy spina w całość kojarzenie czerni z dobrym smakiem". (źródło
Zastanawiam się o co chodzi z tymi małymi chińskimi chłopcami, może ktoś ma jakiś pomysł? 

Czerń jest piękna. Pociągająca i niepokojąca jednocześnie. 


U mnie czerń pojawiła się ostanio na trzech torebkach. Wszystkie kroje są już Wam dobrze znane ale myślę, że warto pokazać je jeszcze raz w kolorze black. Uszyłam dwie torebki VintageCutie w wersji mini i regular, oraz sakwę (od dziś ta torba ma nową nazwę-  HolmesBag) gdzie czarna alcantara spotkała się z brązową skórą i spotanie to uważm za niezwykle udane. Pisałam już o tym kilkakrotnie ale ten krój (HolmesBag) jest, jak do tej pory moim ulubionym. Świetnie się sprawdza w codziennym noszeniu i zadziwiająco dużo jest w stanie pomieścić (wymiary torby to ok 28x28 cm). Wewnątrz wyposażyłam czarnego Holmes'a w kieszeń na zamak oraz dodatkowe dwie kieszenie, na zewnąrz z tyłu dołożyłam dodatkową zasuwaną kieszeń. 


HolmesBag

a tutaj na zdjęciu grupowym z VintageCutie...  



Kończąc chciałam polecić soundtrack do tego wpisu. Piosenka Black Dog (a jakże) towarzyszyła mi przy szyciu Holmes'a. 




Thank you and good black
A.



wtorek, 6 listopada 2012

Hand made

Wpadłam dziś dosłownie na chwilę. Tak dużo się u nas ostatnio działo, że chyba zaniedbałam trochę mojego bloga. Ledwie rozpoczął się listopad i znicze na cmentarzach nie zdążyły się jeszcze wypalić, a dla mnie już zaczyna się okres świąteczny. I bardzo dobrze. Cieszę się niezmiernie i obiecuję (publicznie!), że wszystko uszyję w ustalonym terminie (to jest deklaracja). 
Dzisiaj chciałam się z Wami podzielić torebką?, portfelem?, kosmetyczką? Sama nie wiem czym, bo to maleństwo ma tylko 13 cm szerokości i tyleż wysokości. Forma najprostrza z możliwych. Do uszycia tej "ociupiny" otrzymałam śliczną ręcznie zrobioną serwetkę, której rozmiary naprawdę nie pozwalały na bardziej esktrawaganckie kształty, poza tym taką ręczną robótkę najlepiej było ubrać w coś prostego. Właścicielka tego maleństwa postanowiła dorobić jeszcze na szydełku paseczek i używać jako torebki wieczorowej. 
Nigdy nie miałam cierpliwości do tego typu ręcznych robót i chylę czoła przed wszystkimi, którzy tak potrafią. 


Pozdrawiam
Ania

sobota, 20 października 2012

W tajnej służbie jej królewskiej mości

Jakiś czas temu (aż wstyd przyznać jaki), zostałam poproszona o uszycie pacynki, która miała być pomocą dydaktyczną do zajęć z języka angielskiego. Kukła miała w dowolny sposób kojarzyć się z Wielką Brytanią. Początkowo pomyślałam o Sidzie Vicious'ie ale dzieciaki chyba by tego nie zrozumiały. Wydawałoby się, że taka pacynka to rzecz prosta jak skarpeta, och jakaż ja byłam naiwna w tym myśleniu.... Okazało się, że wykombinowanie odpowiedniego kroju nie jest łatwe, bo jak ustalić optymalną szerokość i głębokość, jak wymierzyć gdzie powinien znaleźć się kciuk, a gdzie reszta palców. Po wielu nieudanych próbach powstał Jeff. Przyznam, że Jeff nie jest produktem doskonałym, gdyż jednak nie udało się skonstruować odpowiedniego kroju. Kolejny raz okazało się, że rzeczy z pozoru proste, w rzeczywistości potrafią być bardzo skomplikowane. 




Daniel Craig to to nie jest ale może jako native speaker przysłuży się angielskiej koronie.






Thank you and bye bye
A.

piątek, 19 października 2012

a w Beskidach jesień stoi za progiem

Stoi, stoi i to jak! Przyznam, że tak pięknej jesieni nie pamiętam. Bardzo lubię tę porę roku, lubię takę pogodę, lubię chodzić w swetrach, lubię szeleszczące liście pod butami, lubię zapach ognisk, lubię to ostre jesienne światło, lubię, lubię lubię... Niestety mój organizm potrzebuje trochę czasu aby przestawić się na ten jesienny czas, dlatego ostatnio na blogu było tak pusto. Niby cały czas coś szyję, a nie powstaje nic nowego czym mogłabym się Wam pochwalić. Przyznam, że długie  i chłodne wieczory chętniej spędziłabym pod kocem z kubkiem gorącej herbaty niż przy maszynie i czasami ulegam takiemu bogiemu lenistwu. 
Dzisiaj chciałam się w Wami podzielić jesiennymi klimatami. Po pierwsze torba. Kolejny BigBag ale tym razem połączyłam skórę naturalną z alcantarą. Trochę żałuję, że dodatkowo nie usztywniłam tej jasnej części, bo skóra jest dla niej zbyt ciężka i ściaga ją w dół. Kolory przyjemnie jesienne. 


I jeszcze takie zestawienie aby wprowadzić Was w jej klimat... 



Wychowałam się w malowniczej wiosce położonej w Beskidzie Sądeckim, gdziekolwiek nie spojrzę widzę góry, które szczególnie o tej porze roku rozpieszczają swoimi kolorami. W swoim trzydziestoletnim życiu kilkakrotnie zmianiałam miejsca zamieszkania, najpierw podczas studiów w Krakowie, nastepnie był Bristol i bajkowy Edynburg. Wróciłam jednak w Beskidy, tutaj teraz jest mój dom. Nie wiem czy zostanę tu na zawsze, ale teraz jest mi dobrze i czuję się bezpieczna. Przyzwyczaiłam się już do złośliwego wiatru ryterskiego, do warkotu samochodów za oknem i do dzikich odgłosów bliżej niezidentyfikowanych zwierząt, które co noc odprawiają swe harce w sadzie u sąsiada. O tej porze roku w Beskidach jest pieknie! Zobaczcie sami.... 

w moim ogrodzie



Pozdrawiam Was jesiennie
Ania 


Ps. Tak dużo w tym wpisie ochów i achów i taki jakiś jest sentymentalno- melancholijny, że aż trudno mi uwierzyć jak bardzo będę kląć na tą krainę zimą :) 

niedziela, 7 października 2012

Gitarrrrra

Z potrzeby zrobienia czegoś zupełnie nowego i z wielkiej chęci obdarowania kogoś wyjątkowego czymś wyjątkowym, uszyłam gitarę! Nie musiałam się długo zastanawiać jakim prezentem obdarować rezolutnego pięciolatka, ponieważ dźwięk gitary towarzyszy mu już od urodzenia. Tata Michałka pięknie gra i śpiewa, a mały solenizant zdaje się odziedziczył po nim muzyczne talenta :) 




Postanowiłam spersonalizować gitarę poprzez wykonanie i naszycie "naklejek". Naklejki namalowałam na delikatnej bawełnie przy pomocy specjalnych pisaków do tkanin. Charakter jaki im nadałam ma się kojarzyć z latami osiemdziesiątymi i fajnymi gitarami fajnych chłopaków z fajnymi naklejkami fajnych zespołów. Fajnie? 




Tutaj obok zakurzonej gitary Wlada dla pokazania skali. 




Nie wiem jak Wy spędziliście ten piękny weekend ale my bawiliśmy się fantasycznie. Jesień rozpieszcza nas w tym roku, oby tak dalej.



Pozdrawiam gitarowo
Cis Dis Fis Gis

Ps. Zapomniałam dodać, że myszy się wyniosły i ani jedna kropla krwi nie została przelana. Chyba poczuły się niechciane :)

niedziela, 30 września 2012

Tochę nowości, garść radości, szczypta nienawiści i rzeka miłości


Mój dzisiejszy wpis będzie wpisem przypominającym. Przypominającym o tym, że szyjnia nadal funkcjonuje i ma się dobrze. Brak mojej obecności mogę jedynie usprawiedliwić tym, że ostatnio nie uszyłam nic nowego. Nie zrozumcie mnie źle, szyję cały czas, nie są to jednak nowe wzory, na których wykonanie brakuje mi po prostu czasu i sił. Szyję BigBagi, SlimBagi, ZigBagi i inne Bagi ( a jakże!), uszyłam kilka sów i powiększoną wersję BigBaga, którą odkrywczo postanowiłam nazwać BigBig. Cały czas kombinuję z kolorami, próbuję nowych zestawień i czasami tymi próbami jestem zachwycona, czasami zadowolona, a czasami milczę :) Niemalże wszystko co uszyję (poza powtarzającymi się modelami) staram się fotografować, a zdjęcia możecie zobaczyć TUTAJ, na mojej fejsbukowej stronie. 
Kolejnym powodem braku mojej blogowej aktywności jest powrót do pracy. Przyznam, że trochę bałam się wracać po cudownej wakacyjnej przerwie, ale koniec końców okazało się, że strach był nieuzasadniony. Mało tego, wspaniałomyślnie do mojej pracowni została zakupiona maszyna do szycia!!! Tak tak kochani- mogę korzystać z maszyny w pracy. Czy to nie nazywa się szczęście? Już nie mogę się doczekać wtorkowych warsztatów z biżuterii i designu, mam tyyyyyle pomysłów, wspaniałe i zdolne dziewczyny, które tak ochoczo podchodzą do moich niekiedy dziwacznych projektów. Oprócz zajęć z biżuterii współprowadzę również warsztaty z lalkarstwa i z myślą o tych właśnie zajęciach została zakupiona maszyna. Cholera- ja naprawdę lubię swoją pracę!!! 
W mieszkaniu oprócz firanek nie pojawiło się nic nowego, poza wredynim sublokatorami za ścianą. Myszy, bo o nich mowa, drapią, skroboczą, tupią i popiskują. Ochyda! Nie pielęgnuję w sobie takich uczuć jak nienawiść, ale myszy stanowią wyjątek. Nienawidzę ich! Boję się ich do tego stopnia, że widok mysiej kupy przyprawia mnie o dreszcze i palpitacje serca. Pocałować jadowitego węża, dotknąć pająka, przywitać się z wygłodniałym lwem- nie ma sprawy. Dotknąć myszy- AAAAAAAAAAAA!!!! Nie ma mowy. Mam nadzieję, że mój mąż skutecznie zabawi się w kata truciciela i w ten sposób pozbędziemy się nieproszonych gości. Nie ma we mnie litości dla tych stworzeń! 
Chciałam podzielić się z Wami jeszcze jedną małą wielką radością. Dwa tygodnie temu zostałam ciocią małego Oliwiera :) Dzisiaj pierwszy raz zobaczyłam szkraba i aż trudno uwierzyć, że człowiek może być taki.... maleńki. Nasz Jasiek wyglądał przy Olim jak wielkolud. Oliwier dostał ode mnie taką oto pistacjową sowę : 

OliOwl


To już chyba tyle aktualności. Postaram się wkrótce wrzucić coś nowego, a tymczasem pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam do mojej fejsbukowej strony. 

A.

sobota, 15 września 2012

in blue

Dzisiejszy wpis sponsoruje kolor niebieski. Tak się jakoś złożyło, że ten właśnie kolor dominował u nas w ostatnich dniach. Po pierwsze niebieski w łazience. Na ścianie pojawił się nowy akcent, a właściwie dwa akcenty. Kilka lat temu wpadła w moje ręce kartka/ulotka promująca twórczość Dan'a Hillier'a. W Anglii jest to bardzo popularna forma reklamy, właściwie w każdej księgarni, galerii czy pubie można spotkać pięknie wydrukowane prace różnych artystów w formie pocztówki, a że obok takich małych cudów nie potrafiłam nigdy przejść obojętnie, tak więc Dan Hillier trafił do mojej kolekcji kartek za jeden uśmiech. Prace Hillier'a urzekają perfekcyjnym warsztatem, a jednocześnie jest w nich spory ładunek niepokojących akcentów- to lubię! Drugą grafikę znalazłam w internecie, od siebie dodałam "łazienkowe" hasło i wydrukowałam. Ot i tyle. 


Prawda, że świetne są te prace? No to jeszcze jedno z łazienki:




Po drugie niebieski na niebie. Pisałam już we wcześniejszych wpisach, że uczę się mieszkać w nowym lokum, odkrywam nowe kąty i miejsca, które lubię bardziej lub mniej (pewnie wydaje się to dosyć śmieszne jeżeli weźmiemy pod uwagę, że mieszkanie ma nieco ponad 70 m2). Jednym z takich miejsc, a może bardziej obiektów jest... okno dachowe. Ten kto wynalzał takie cudo powinien dostać Nobla. W mieszkaniu mamy trzy takie wynalazki ale to w sypialni jest wyjątkowe. Jak leżę w łóżku mam je centralnie nad głową i słowo daję - uzależnia. Popatrzcie sami (zdjęcia robione co minutę): 



Po 17:35 niebo było już szare i nic się nie działo aż do rana.

Po trzecie niebieski na dzień dobry, czyli gość w sypialni o poranku. Jasiek od razu polubił swój nowy pokój. Bez problemu w nim zasypia, bawi się i ogólnie rzecz biorąc- czuje się w nim świetnie. Niestety w odróżnieniu od swoich rodziców Jaszko jest rannym ptaszkiem, a mama i tata spragnieni jeszcze odrobiny snu zgarniają płaczące pachole do swego łóżka i czasami uda się uśpić intruza, ale w takich warunkach dla mamy i taty nie ma już niestety miejsca. 


Jak widać lemur Kazek woli wylegiwać się w promieniach słońca na podłodze (oczywiście w błękitach).

Pozdrawiam
Anna Niebieska

poniedziałek, 10 września 2012

tu nie będzie rewolucji (ale może być AntiBag)

W moim życiu zawsze bardzo ważna była muzyka. Nadal uważam, że to jakiej muzyki słuchasz może bardzo wiele o Tobie powiedzieć i chociaż teraz się już stopuję, to kiedyś pytanie: "czego słuchasz" było jednym z ważniejszych zadawanych nowo poznanej osobie. Moje świadome słuchanie muzyki zaczęło się w 1991 roku (miałam wówczas 10 lat), ale pamiętam jak pacholęciem jeszcze będąc dziadek Józek z namaszczeniem nastawiał gramfon po czym tańczył i śpiewał lwowskie piosenki: "Bo ni ma jak Lwów! Tajoj". Wróćmy jednak do roku 1991 kiedy to moim absolutnie najukochańszym zespołem było Guns 'n Roses. Fani (a może bardziej fanki) "gunsów" dzielili się na zwolenników axla i slasha, a ja należałam do tych pierwszych. Pamiętam swój strój: czarne spodnie typu "gumki", koszula falanelowa, trampki z wywalonym językiem i obowiązkowa bandama na czole. Nie ukrywam tego: przez rok chciałam wyglądać jak Axl Rose. Chciałam chodzić jak on, tańczyć jak on i pobijać rekordy w naciąganiu samogłosek (finał piosenki Don't Cry). Później Axl powiedział coś obraźliwego na temat Żydów i Polaków więc zerwałam z nim wszelkie kontakty, a czerwoną bandamę zamieniłam na drewniane koraliki i kolorowe paciorki. Zaczął się dla mnie okres fascynacji muzyką lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, epoką dzieci kwiatów i takiej wolności, o której mając lat dwanaście mogłam tylko czytać (niekoniecznie ze zroumieniem). Słuchałam wówczas płyt gramofonowych, które zostały po moim wujku i ciociach- do dziasiaj pamietam, że było 65 płyt długogrających i 148 pocztówkowych, na których były pojedyncze albo podwójne piosenki takich artystów jak Deep Purple, The Beatles, Hendrix, etc. Mój hymn z tego okresu to: Crosstown Traffic tego ostatniego. Koniec podstawówki i prawie całe liceum to oczywiście grunge z zespołem Pearl Jam na czele (mój ulubiony zespół po dziś dzień). W czasach liceum nosiłam ogromniaste swetry i spodnie dzwony (obowiązkowo sztruksy), ciężkie glany na cztery pory roku (do dziś się zastanawiam jak moje stopy to przeżyły), i aby w pełni wyrazić swój bunt i odmienność (hihi) miałam kilka masowo produkowanych t-shirtów z zespołami (nirvana w rozmiarze XL oraz morrison w rozmiarze XXL). Jeżeli ktoś zadałby mi teraz pytanie czy chciałabym być młodsza o 15 lat, to spojrzę wówczas na swoje zdjęcie z tego okresu i grzecznie odmówię. Pod koniec liceum zaczęłam interesować się punkiem i całym dobrem inwentarza, które z sobą niósł: krótkie rozczochrane włosy i potargane jeansy, ręcznie robione t-shirty i pierwsze koncerty. Wesoło było. Punk zawsze kojarzył mi się czymś radosnym i beztroskim, mocnym i bezpardonowym. Lubię punka, lubię punkowe koncerty, lubię punkowców. Na studiach również słuchałam punka, ale studia dały mi dużo dużo więcej- dały mi Trójkę. Dzięki Trójce odkryłam mało znane wcześniej muzyczne lądy. Zakochałam się w trip hopie, w takich zespołach jak Massive Attack i Portishead, w Tricky'm i w cudownej Martinie Topley Bird. Później była Bjork i zespół Moloko, krótka przygoda z muzyką klubową i oczywiście cały czas Pearl Jam. Po drodze było  kilka mniejszych bądź większych fascynacji, nie sposób wszytstkich tutaj wymienić. Teraz jestem na etapie śpiewających kobiet (Kate Bush, boska Tori Amos, PJ Harvey i Florence Welsh).
Pewnie zastanawiacie się czemu służyć ma ten przydługi wstęp? Odpowiadam: BUNT! Tak tak kochani, słuchaniu muzyki zawsze towarzyszył mi bunt. Jeżeli sama nie potrafiłam czegoś mocno zademonstrować, czemuś się sprzeciwić, to muzyka robiła to za mnie. Bunt towarzyszy mi do dzisiaj i chociaż jestem już dorosłą matką polką to nie zawsze potrafię wykrzyczeć swoje racje, nie zawsze wypada, dlatego też uszyłam sobie taką torbę, worek, która ma mi przypominać, że nie zawsze muszę się na wszystko zgadzać :) 


Do uszycia tej torby zainspirowało mnie zdjęcie w ostatnim Twoim Stylu, na którym modelka dzierży fantastyczną torbę z pracowni 5preview 


Darujcie moi drodzy tak bezczelną inspirację ale jak zobaczyłam to proste i wszystko mówiące hasło, to nie mogłam się powstrzymać. Torbę uszyłam z bardzo grubego płótna, a ucho ze skóry. Wewnątrz wszysłam bawełnianą podszewkę z kieszenią na zamek i dla bezpieczeństwa dodałam magnetyczne zapięcie. O taka zbuntowana torba: 

AntiBag


Dzięki za cierpliwość :)

Dzisiaj żegnam się z Wami taką oto pioseneczką... 




A.

środa, 5 września 2012

Narzuta D.I.Y.

Powoli zaczynam ogarniać nowe lokum, uczę się tutaj mieszkać i już prawie dla wszystkich rzeczy znalazłam miejsce (najczęściej jest to jedno z licznych pudeł), a jeśli coś miejsca nie ma natychmiast ląduje na strychu. Ściany nadal są puste i białe (nie licząc Jaśkowych odcisków) i nadal nie mogę się zdecydować co i gdzie pozawieszać. Mam ogólny zarys tego jak powinien wyglądać salon, sypialnia, Jaśkowy pokój ale teraz wszystkie prace posuwają się w żółwim tempie i boję się, że wsiękniemy tutaj i przyzwyczaimi się do liczych "prowizorek", przestanie nam zależeć i pożre nas brutalna i okrutna codzienność :)
Jakkolwiek... jak to często bywa, przy okazji przeprowadzek można znaleźć przeróżne zapomniane "skarby". Jednym z nich był całkiem spory kawałek mięsistej tkaniny, który natychmiast wydał mi się idealnym kandydatem na narzutę do sypialni. Narzutę już dawno postanowiłam uszyć sama, bo satynowe pikowane cuda ze sklepów wogóle mi nie odpowiadały, a "swetrowe" skandynawskie narzuty, o których marzyłam cenowo zaczynały się od 1000 zł. Do uszycia narzuty potrzebowałam tkaniny o wymiarach 188x150 cm i drugiej tkaniny do obszycia krawędzi (chciałam aby narzuta była dwustronna). 


 

Tkanina jest więc do dzieła... 



mój plan działania przedstwiał się następująco: 


Z czarnej tkaniny (altara) wycięłam cztery pasy o długości 150 cm i cztery o długości 200 cm 

 

Krótsze pasy przyszyłam jako pierwsze, a dłuższe miały je pokryć 

                           
                            

następnie...


1. zszyłam krótsze pasy po wewnętrznej stronie 
2. następnie po stronie zewnętrznej 
3. dopasowałam dłuższe pasy z krótszymi i powtórzyłam kroki od 1 do 2 :) 
4. wykończyłam krawędzie zawijając je do środka 

Narzutę szyje się bardzo prosto i szybko. Polecam jako alternatywa dla satynowych pasów, kwiatów i dziwacznych geomertycznych przekontrastowionych wzorów. Dla zwolenników mini minimalizmu- czyli dla mnie :) 



Pochwalę się jeszcze poduszkami wypchanymi gryką, czekały ponad rok owinięte w folie aż bedą mogły ujrzeć światło dzienne. Uwielbiam je!




Pozdrawiam spod narzuty
Ania 

czwartek, 23 sierpnia 2012

kocur czy kotka?

Mili moi, przed tygodniem pisałam o tym, że przesłodziłam się szyjąc kopertówki ale teraz to dopiero przesadziałam.... Torebka w tonacji noir z niewinną złotą kokardką to szatan wcielony, belzebub i lucyfer w jednym w porównaniu z tym co dzisiaj chciałam Wam pokazać. Słit słit słitaśne torebusie dla dwóch małych dam wyszły spod mojej maszyny. Pierwsza została uszyta i częściowo zaprojektowana przez blond piękność, która dokładnie wie czego chce. Proszę Państwa - torebka panny Leny...






Kolejną torebkę w podobnej stylistyce uszyłam dla panny Kornelci, która podobno uwielbia kolor blue. Ja też lubię blue. Torebkę dla Kornelki zamówił mój ukochany siostrzeniec Michałek. Mały urwis dokładnie obserwował proces szycia torebki bacznie spoglądając na obracającą się szpulkę nici i rytmicznie wbijającą się igłę. Michałek nie mógł pojąć co robi pierścień w maszynie i kto go tam do jasnej cholerki uwięził, a podsumowując moją pracę powiedział: "może być". No to jest. 





Mrauuuu
A.

środa, 22 sierpnia 2012

Mieszkanie z widokiem na przyszłość

Zmiany, zmiany, zmiany. Mam tylko chwilkę bo Jasiek wkrótce się obudzi więc spieszę z nowościami.  Od czterech dni mieszkamy już w naszym starym nowym mieszkaniu. Hurra. Starym bo budynek, w którym mieszkanie się znajduje ma prawie 60 lat, a nowem, bo wszystko (poza belkami) budowaliśmy od początku. Remont trwał półtorej roku i był to czas wielu radości, zwątpień, zapału i zniechęcenia. Oto kilka zdjęć robionych na gorąco zanim podłogę zalegać zaczęły książki, pudła, meble, rzeczy potrzebne i zwykłe śmieci, tumany kurzu i latające szmaty. Oto nasza krwawica, nasz pot, nasza krew i nasze łzy ;)  

salon z widokiem na drzwi do pokju Jaśka i naszej sypialni

kawałek kuchni z salonem


kuchnia, salon, sypialnia, balkon
sypialnia

salon

belki w salonie

tutaj kiedyś będzie kuchnia (w tle garderoba)

łazienka
 
To co za oknem też jest ważne... 

na północy

na południu

na wschodzie (mój ulubiony)

W łazience brakuje umywalki i lustra, w salonie i kuchni niesie się echo, żadne z naszych pomieszczeń nie jest jeszcze kompletne, ale jesteśmy tutaj szczęśliwi. Jasiek pokonuje kolejne rekordy prędkości, turla się po pustych pokojach, biega od okna do okna i śmieje sie jak szalony. Wczoraj rozłożyłam maszynę i uszyłam sakwę "owocową"- maliny z jeżynami. 





i jeszcze taki patriotyczny BigBag sprzed kilku dni... 





A.