czwartek, 24 września 2015

Folk na fali

Od kilku lat obserwuję niesłabnącą modę na folk. Widać go wszędzie, na koszulkach, na gadżetach, w aranżacjach wnętrz, w muzyce i na torebkach oczywiście też. Wszędzie. W Zakopanem, w Krynicy, Gdańsku i w Warszawie stragany obwieszone są filcowymi torebkami z kogucikiem, pantoflami z parzenicą i spódniczkami a'la zeszłoroczna eurowizja, większość made in china oczywiście. Zaczynam już cierpieć na przesyt tej góralszczyzny ale trudno nie zauważyć potencjału jaki drzemie w naszych rodzimym wzornictwie. Ten nie tandetny, wierny oryginałom lub dobrze zinterpretowany potrafi być piękny, nowoczesny i zaskakujący. Decyduje o tym nie tylko świetny projekt ale także zastosowanie wysokiej jakości lokalnych materiałów. 
Pewnie sama nie pokusiłabym się o uszycie torby z góralskim akcentem ale kiedy tylko zostałam o to poproszona, postanowiłam potraktować to jako wyzwanie. Nie wiem na ile udało mi się wyjść (i czy w ogóle) z kanonu toreb "z akcentem", chyba raczej wpisałam się w ten popularny nurt, ale cieszę się że mogłam się zmierzyć z tym tematem i wiecie co? Jeszcze Was czymś zaskoczę w tej materii... 
Jestem pewna, że za Wielką Wodą ta torba zrobi wrażenie i będzie się wyróżniać. 



Uwielbiam wyzwania tego typu, działa to na mnie jak narkotyk, jestem maksymalnie skupiona i zdenerwowana jednocześnie, mogę nie spać, nie jeść i nie pić, mój mózg działa wtedy na najwyższych obrotach. 


Pozdrawiam, hej! 
Ania

poniedziałek, 7 września 2015

Vigo wilkiem podszyty

W zalewie za i przeciw, w koktajlach referendalnych, w suszach, opóźnieniach i skandalach, to moje blogowanie wydaje się dla mnie coraz bardziej zasadne i właściwe. Dziecinne? Cóż, najpewniej taka właśnie jestem, dlatego wolę pracować z dziećmi.
Po wakacjach dla Jasia nadszedł czas powrotu do przedszkola i od poniedziałku do piątku, przez kilka godzin dziennie jest poza domem. Wraca szczęśliwy, a ja nareszcie mam czas na szycie. Zaległości i zobowiązania wyrastają z każdego kąta. Szczególnie dwie zaległe torby Everyday (pamiętam, spać mi to nie daje), które mają pierwszeństwo przed wszystkim innym... no prawie. Ostatnie kilka dni bez Jaśka, pozwoliło mi spojrzeć na młodszego Jeremiego z innej perspektywy i rozczuliłam się nad tym krągłym stworzeniem, nad dolą dziecka drugiego i młodszego. Zerknęłam na zabawki Jaśka, a potem na zabawki Remiego i uznałam, że jestem niesprawiedliwą i złą matką. Jaśkowa półka pełna jest przytulaków, które dla niego uszyłam, a Jeremi nie ma ode mnie NIC. Zrobiło mi się wstyd i postanowiłam szybko coś wymyślić. W stosie tkanin niewiele mnie zachwyciło, sięgnęłam więc po wariant drugi: szafa. Znalazłam taki oto, maławy już sweterek Jasia, nie było mi go żal, bo (wstyd przyznać) o ile z łączeniem kolorów na torebkach sobie radzę, o tyle do pralki wrzucam wszystko losowo, dzięki temu biel szybko przeradza się w ecru, albo (jak w przypadku tego sweterka) w nieprzyjemną szarość.


Spodobał mi się skandynawski motyw i już wiedziałam co ma być dalej. Włączyłam płytę Bjork, za oknem padał deszcz i myślami przeniosłam się na wspaniałe fiordy, bezkresne norweskie lasy, z góry patrzyłam na gorące gejzery mroźnej Islandii i fińskie bezdroża. Tak powstał Vigo, wilk z północy, pachnący morzem i przygodą. Wiem, że z wilkiem ma to tyle wspólnego, co ja z baletem Bolszoj ale w tej nieświadomości chcę wychowywać swoje dziecko.


Jeremi i Vigo bardzo przypadli sobie do gusty, Remi bardzo go polubił, szczególnie ręce, nogi i uszy. Doszło do tego, że zaczęli ubierać się według tego samego dress codu :)


Jako matka czuję się już lepiej :)
A.