wtorek, 30 kwietnia 2013

Prezent od serca last minute

Znacie ten problem, kiedy chcecie obdarować kogoś prezentem, a w głowie pustka? Zapewne wynika to ze słabej znajomości osoby, której chcemy coś podarować. A co jeżeli takie osoby są dwie? Przed takim dylematem stanęłam kilka miesięcy temu, kiedy to dowiedziałam się o wizycie, którą zapowiedziała daleka rodzina z za oceanu. Byłam przekonana, że mam mnóstwo czasu i z pewnością znajdę coś odpowiedniego. Niestety rodzime alkohole, czekolady i elegancki Krakowski Kredens zostały już "zaklepane" przez moje nieliczne rodzeństwo i Matulę. Perspektywa wycieczki do Cepelii w celu zakupu lajkonika, plastikowej krakowianki albo chińskiego smoka wawelskiego nie wyglądała najlepiej. Oczywiście mogłabym kupić coś z Bolesławca, ale jak to później wywieźć bez szwanku? Krośnieńskie kryształy i swojska kiełbasa zostały skreślone na starcie :) Wiem, że można już znaleźć piękne pamiątki z Polski, ale czasu zostało mało aby szukać czegoś w sklepach internetowych. Żarówka nad moją głową zapaliła się dopiero wtedy, kiedy zrezygnowana cisnęłam głowę o poduszkę i to był strzał (ciśnięcie) w dziesiątkę. Connie uwielbia rękodzieło, sama zajmuje się szyciem patchworków. Postanowiłam uszyć dla gości poszewki na poduszki z pierwszymi literami ich imion- nie zajmują dużo miejsca i są naprawdę od... serca. Wybrałam "bezpieczne" kolory, tak aby pasowały do każdego wnętrza.  


Postanowiłam sfotografować poduszki na naszej sofie i okazało się, że kolory wcale takie bezpieczne nie są (u mnie nie pasują). Pozostaje mieć tylko nadzieję, że dom Connie i John'a urządzony jest w ciepłych kolorach. 





Nie oszczędzajcie się podczas majowego weekendu. Bawcie się dobrze.
Pozdrawiam 
Ania

Ps. Wiem, że ostatnio mniej piszę i mniej szyję. Po prostu potrzebowałam krótkiej przerwy. Obiecuję poprawę :) 
A

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Jak to bezowocne drzewo owoc wydało,

czyli jak szukać inspiracji w pracach ogrodowych. Nie jestem typem zbieracza i nie lubię przedmiotów nieużytecznych, nie trzymam rzeczy na zapas i nie jestem szczególnie sentymentalna. Głównym celem, który przyświeca nam przy urządzaniu mieszkania jest maksimum funkcjonalności przy minimum "gratów", stąd też tak dużo u nas bieli. Źle czuję się w bezosobowych laboratoryjnie minimalistycznych wnętrzach i przesadny rustykalizm też mi nie odpowiada, ale gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami znajduje się moje miejsce idealne. Ale do rzeczy. Nareszcie można cieszyć się długo oczekiwaną wiosną, która oprócz ciepłych dni, pachnących prymulek i ćwierkających ptaszków upomina się o kilka zabiegów pielęgnacyjnych. Nie ma nic za darmo. Trzeba zasadzić warzywa, zioła, kwiatki, wreszcie trzeba przyciąć stare gałęzie bezowocnych drzew. W sobotę Władysław wymachiwał siekierą z zacięciem drwala, a jak znosiłam gałęzie na gigantyczny stos. Nie było w tym nic ciekawego, poza tym, że wpadł mi w ręce całkiem zwyczajny patyk, ot gałąź starej śliwy. Pomyślałam, że zabiorę ją do domu, zrobię coś praktycznego i uratuję od okrutnych płomieni. Pomysł takiego wieszaka na biżuterię nie jest mój, widziałam wcześniej podobne gdzieś w sieci, mimo to sfotografowałam cały proces, może ktoś z Was zapragnie mieć podobny u siebie i kolejny badyl dostanie swoją drugą szansę? 
Wszystko czego potrzeba to: patyk, pędzel, farba akrylowa, łańcuszek, taker (mogą być też gwoździe i młotek). 


Patyk pomalowałam na biało, zostawiając widoczne słoje. Następnie sprawnym ruchem przybiłam łańcuszek. 


Właściwie to jest już koniec pracy, teraz wystarczyło tylko znaleźć dobre miejsce na wieszak i gotowe. Ja swój umieściłam w łazience, ładnie wygląda na niebieskiej ścianie i dobrze współgra z wiszącymi tam grafikami.


Patyk, który wybrałam ma mnóstwo sterczących "haczyków", dzięki czemu nie musiałam przybijać gwoździ. Koniec z poplątanymi łańcuszkami!


Na koniec siła sprawcza całego zamieszania.


Pozdrawiam
Ania
 

niedziela, 7 kwietnia 2013

Okiełznać nieokiełznane, czyli jak zrobić pudło.

Od kilku dni cieszymy się nowym meblem, który pojawił się w naszym mieszkaniu. Mebel to nie byle jaki, bo czekaliśmy na niego bardzo długo i jego pojawienie się było prawdziwym świętem- świętem książki. Regał, bo o nim tu mowa, powstał wedle naszego projektu w lokalnym zakładzie meblarskim. Najbardziej zależało nam na tym aby był duży, biały i symetryczny, salon, w którym go zamontowaliśmy jest malutki i dodatkowy kolor, albo zaburzone proporcje niepotrzebnie by go pomniejszyły. Największą frajdę sprawiło nam jednak "uwalnianie" książek i gazet z pudeł, w których od roku spoczywały. Ile zapomnianych skarbów przy tej okazji odkryliśmy, ile książek, fotografii, ile... kabli, ładowarek, czytników, myszek komputerowych. Tak moi drodzy- kable potrafią być prawdziwą zmorą dla osób takich jak ja, którzy lubią gdy każdy przedmiot ma swoje miejsce. Nie musiałam długo się zastanawiać co zrobić z tym niewygodnym fantem. Znalazłam niepotrzebne pudełko po butach, nielubianą przeze mnie zasłonę i wzięłam się do roboty. Postanowiłam okleić szpetne pudełko tkaniną i raz na zawsze pokazać kablom gdzie jest ich miejsce. 

Do oklejenia pudła jest potrzebne: pudło, tkanina, klej Vicol, pędzel, nożyczki i farby do malowania (o tym za chwilę)


i do dzieła...


Z tkaniny wycięłam prostokąt takiej wielkości aby swobodnie można było każdą jego krawędź zawinąć do środka. Klejenie rozpoczęłam od wieczka, następnie przykleiłam dłuższe boki. 


Krawędzie zawinęłam tak ja na zdjęciu powyżej. Powtórzyłam wszystkie kroki z dolną częścią pudła. Wewnętrzną część zamaskowałam taśmą dekoracyjną i gotowe! 

Początkowo chciałam użyć neonowych kolorów do zrobienia napisu, ale próba wykazała że tracą one swą jaskrawość w połączeniu z surową szarością tkaniny. Poszłam w biel i to był dobry wybór.  


Długo zastanawiałam się nad doborem odpowiedniego kroju pisma, aż w końcu przypomniałam sobie o starych metalowych szablonach mojego taty. Niestety mam tylko pięć takich szablonów (układają się w napis "Junak") i resztę potrzebnych literek musiałam wykroić sama. Nie chciałam być dosłowna, więc z wyrazu "kable" usunęłam wszystkie samogłoski. Źle wyliczyłam sobie odległości między literami i zamiast "kbl" wyszło mi rosyjskie "kЫ" (cokolwiek to znaczy). 

Właściwie na tym etapie pudło powinno być już skończone, ale czegoś mi tu jeszcze brakowało... Postanowiłam zrobić skórzany uchwyt. O tak:


Voila! Pudło gotowe. Podoba mi mię taki surowy, fabryczny charakter


i kable są już "na swoim miejscu"


pudło też ma już "swoje miejsce" na regale


Mam jeszcze klika wolnych pudełek w zanadrzu i kilka wolnych miejsc na półkach też się znajdzie.

Na pudle wpis się nie kończy. Uszyłam jeszcze torebkę Bowie, w takich kolorach.



Pozdrawiam ze swojego miejsca na kanapie
Ania