środa, 28 października 2015

My deer

O tym, że wyjątkowe uroczystości wymagają wyjątkowej oprawy, nie trzeba nikogo przekonywać. O ile wyjątkowe uroczystości uwielbiam, o tyle zawsze mam problem z tym jak powinnam wyglądać, no pomijając torebki, bo z tutaj pomysłów mi nie brakuje. Nie jestem częstą bywalczynią galerii handlowych, na hasło "zakupy" niemalże dostaję wysypki i najchętniej wysłużyłabym się kimś zaufanym aby dokonał wyboru za mnie, bo nigdy nie wiem na co się zdecydować (albo chcę mieć wszystko, albo nic mi się nie podoba) i często moje zakupy to jedna wielka porażka. Pocieszam się, że nie jestem w tym odosobniona, a najlepiej ten stan opisał mój ulubiony polski erudyta i pisarz Leopold Tyrmand. Opis pochodzi z napisanej w 1954 roku książki "Zły", ale mam wrażenie, że poza scenerią, niewiele się zmieniło w temacie zakupów: 

"...Wiem, że niewielki, niechlujny, pełen kurzu i błota placyk na Pradze, pomiędzy kostropatymi murami dwóch ponurych czynszówek, zmienia się w pogodne wiosenne przedpołudnie w feerię kolorów, w festyn barwnych materii, w eldorado tkanin i kroju, w niezgłębioną akademię targów i okrzyków, zachęt i wyjaśnień, sprzeczek i zachwytów. Wiem, że rozsądne skądinąd młode kobiety, o których żywotności uczuciowej dane mi było przekonać się, przeobrażają się w jednokomórkowe pierwotniaki, wkraczając w zaklęty krąg obwieszonych łachami straganów lub sunąc wzdłuż rzędów rozciągniętych na ziemi sukien i bielizny: tak przeobrażone nie są wstanie odpowiadać na pytania ani nie reagują prawidłowo, według opisów gatunku Homo sapiens: jedynym przejawem bytowania tych ameb stają się wtedy ceglaste wypieki na policzkach, nieprzytomny wzrok i chrapiący jęk na widok cyklamenowego sweterka z mięciutkiej wełenki." 

No wypisz wymaluj ja! :-)

Jak już wspomniałam, przynajmniej z torebkami nie mam problemu. Tym razem zachciało mi się czegoś "z kosmosu", zabawnego i eleganckiego. A gdyby tak sarenka.... Spodobało mi się haftowanie i postanowiłam pójść o jeden krok dalej, tym razem wykorzystałam koraliki, perełki i złotą nić.






Ania

Ps. Drogie Panie nie obrażajcie się na Tyrmanda za te pierwotniaki i ameby, wszak autor ten na punkcie mody i ubioru miał prawdziwego bzika. Potrafił pisać eseje na temat kroju kołnierzyka i prawić traktaty poświęcone kształtom guzików :)

wtorek, 6 października 2015

Folk haute couture

... niby maki czerwone, niby georginie żółte, co dokwitały pod ścianami, libo te nagietki i nasturcje- tak szły kobiety strojne, szły dziewczyny, szli parobcy, szły dzieci, szli gospodarze w białych kapotach, podobni do ogromnych, żytnich snopów, a wszyscy dążyli wolno ku kościołowi... 

Tak pięknie Władysław Stanisław Reymont opisywał łowicki strój ludowy w Chłopach. W ostatnim wpisie obiecałam, że jeszcze pojawi się kolejna torba z folkowym motywem. Postanowiłam tym razem podnieść sobie poprzeczkę nieco wyżej i własnoręcznie wyhaftować główny motyw. Nie było łatwo, bo z haftem ostatnio miałam do czynienia w szkole podstawowej na zajęciach technicznych, a poza tym moja wiedza na temat tradycyjnych wzorów ludowych była bardzo powierzchowna. Przez kilka dni studiowałam więc książki, fotografie i dowiedziałam się, że każdy wyhaftowany kwiat ma inne znaczenie, inną symbolikę, odpowiedni wzór, kolor i proporcje. Wszystko, to było bardzo ciekawe ale koniec końców, postanowiłam nie trzymać się aż tak ściśle tradycji i projektując wzór tylko zainspirowałam się tym co wszyscy już znamy. Sama czynność haftowania jest wspaniała, wyciszająca, działa jak najlepsza terapia antystresowa, polecam każdemu o skołatanych nerwach, naprawdę. Godziny spędzone na monotonnym (nie nudnym) wbijaniu igły i przeciąganiu nici działają niezwykle odprężająco, ja przy tej okazji przesłuchałam kilka świetnych płyt. Wiele myśli przychodziło mi do głowy, do wielu spraw nabrałam dystansu, wsadziłam wiele serca w tą pracę, a jedna myśl wracała do mnie bardzo często, to wspomnienie tych reymontowskich czasów, wsi polskiej, długich wieczorów i kobiet, które zawsze miały pod ręką jakąś "robótkę". Jak niezwykła jest potrzeba tworzenia czegoś świadczyć może bogactwo strojów ludowych i ich misterne wykonanie. Zacytowany powyżej fragment Chłopów niech będzie wyrazem mojej tęsknoty do czasów gdy rytmem życia rządziły nie nowe sezony seriali telewizyjnych lecz pory roku, do czasów gdy rękodzieło nie było niedochodową fanaberią lecz naturalną częścią życia. 





Fot. by Wlad ❤
Ania 

czwartek, 24 września 2015

Folk na fali

Od kilku lat obserwuję niesłabnącą modę na folk. Widać go wszędzie, na koszulkach, na gadżetach, w aranżacjach wnętrz, w muzyce i na torebkach oczywiście też. Wszędzie. W Zakopanem, w Krynicy, Gdańsku i w Warszawie stragany obwieszone są filcowymi torebkami z kogucikiem, pantoflami z parzenicą i spódniczkami a'la zeszłoroczna eurowizja, większość made in china oczywiście. Zaczynam już cierpieć na przesyt tej góralszczyzny ale trudno nie zauważyć potencjału jaki drzemie w naszych rodzimym wzornictwie. Ten nie tandetny, wierny oryginałom lub dobrze zinterpretowany potrafi być piękny, nowoczesny i zaskakujący. Decyduje o tym nie tylko świetny projekt ale także zastosowanie wysokiej jakości lokalnych materiałów. 
Pewnie sama nie pokusiłabym się o uszycie torby z góralskim akcentem ale kiedy tylko zostałam o to poproszona, postanowiłam potraktować to jako wyzwanie. Nie wiem na ile udało mi się wyjść (i czy w ogóle) z kanonu toreb "z akcentem", chyba raczej wpisałam się w ten popularny nurt, ale cieszę się że mogłam się zmierzyć z tym tematem i wiecie co? Jeszcze Was czymś zaskoczę w tej materii... 
Jestem pewna, że za Wielką Wodą ta torba zrobi wrażenie i będzie się wyróżniać. 



Uwielbiam wyzwania tego typu, działa to na mnie jak narkotyk, jestem maksymalnie skupiona i zdenerwowana jednocześnie, mogę nie spać, nie jeść i nie pić, mój mózg działa wtedy na najwyższych obrotach. 


Pozdrawiam, hej! 
Ania

poniedziałek, 7 września 2015

Vigo wilkiem podszyty

W zalewie za i przeciw, w koktajlach referendalnych, w suszach, opóźnieniach i skandalach, to moje blogowanie wydaje się dla mnie coraz bardziej zasadne i właściwe. Dziecinne? Cóż, najpewniej taka właśnie jestem, dlatego wolę pracować z dziećmi.
Po wakacjach dla Jasia nadszedł czas powrotu do przedszkola i od poniedziałku do piątku, przez kilka godzin dziennie jest poza domem. Wraca szczęśliwy, a ja nareszcie mam czas na szycie. Zaległości i zobowiązania wyrastają z każdego kąta. Szczególnie dwie zaległe torby Everyday (pamiętam, spać mi to nie daje), które mają pierwszeństwo przed wszystkim innym... no prawie. Ostatnie kilka dni bez Jaśka, pozwoliło mi spojrzeć na młodszego Jeremiego z innej perspektywy i rozczuliłam się nad tym krągłym stworzeniem, nad dolą dziecka drugiego i młodszego. Zerknęłam na zabawki Jaśka, a potem na zabawki Remiego i uznałam, że jestem niesprawiedliwą i złą matką. Jaśkowa półka pełna jest przytulaków, które dla niego uszyłam, a Jeremi nie ma ode mnie NIC. Zrobiło mi się wstyd i postanowiłam szybko coś wymyślić. W stosie tkanin niewiele mnie zachwyciło, sięgnęłam więc po wariant drugi: szafa. Znalazłam taki oto, maławy już sweterek Jasia, nie było mi go żal, bo (wstyd przyznać) o ile z łączeniem kolorów na torebkach sobie radzę, o tyle do pralki wrzucam wszystko losowo, dzięki temu biel szybko przeradza się w ecru, albo (jak w przypadku tego sweterka) w nieprzyjemną szarość.


Spodobał mi się skandynawski motyw i już wiedziałam co ma być dalej. Włączyłam płytę Bjork, za oknem padał deszcz i myślami przeniosłam się na wspaniałe fiordy, bezkresne norweskie lasy, z góry patrzyłam na gorące gejzery mroźnej Islandii i fińskie bezdroża. Tak powstał Vigo, wilk z północy, pachnący morzem i przygodą. Wiem, że z wilkiem ma to tyle wspólnego, co ja z baletem Bolszoj ale w tej nieświadomości chcę wychowywać swoje dziecko.


Jeremi i Vigo bardzo przypadli sobie do gusty, Remi bardzo go polubił, szczególnie ręce, nogi i uszy. Doszło do tego, że zaczęli ubierać się według tego samego dress codu :)


Jako matka czuję się już lepiej :)
A.

piątek, 21 sierpnia 2015

Pannonica Folk Festival po raz trzeci

Kto jest na bieżąco z moim blogiem ten wie, że od lat (sic!) kibicuję festiwalowi muzyki i kultury bałkańskiej Pannonica, który już po raz trzeci zagości w mojej wiosce. O festiwalu pisałam już dwukrotnie (tutaj i tutaj), nadmienię tylko że hasło "ogień nie muzyka" mówi wszystko. Artyści, którzy występują na barcickiej scenie wykrzeszą z Ciebie takie pokłady czystej energii, o które nigdy byś siebie nie podejrzewał. Z wioski festiwalowej nie będziesz chciał wyjść, bo któż chciałby opuszczać raj? Wyobraź sobie trzy dni w górach, w bezpiecznym miejscu gdzie ludzie są życzliwi, jedzenie pyszne, las przekrzykuje się z rzeką, muzyka wprawia w drganie i podobno nawet komary przez te trzy dni karmią się rakiją miast krwią. 
Wioska festiwalowa nie zna co to nuda, czas poprzedzający koncerty wypełniony jest warsztatami, jest ich taka mnogość, że nie sposób tutaj wymienić nawet połowy (zainteresowanych odsyłam na stronę festiwalu: klik klik). Jest mi niezmiernie miło, że w tym roku będę miała przyjemność poprowadzić jeden z takich warsztatów, mam nadzieję że zechcecie spędzić ze mną dwie kreatywne godziny. W sobotę zapraszam Was na krótki spacer do pobliskiego lasu i na brzeg Popradu, będziemy tam szukać gałęzi, patyków, kwiatów, szyszek i kamieni, nie pogardzimy także kapslami i innym śmieciem. Co z tego będzie? Mówi się, że gdziekolwiek byś nie pojechał, to przywieziesz ze sobą pamiątkę made in china, ale nie stąd, nie tym razem. Wspólnymi siłami, burzą mózgów, plątaniną sznurków, fontanną drzazg i grzmotem nożyc uderzających o stół zrobimy pamiątki made in Pannonica. Nie mam pojęcia co wymyślicie, ale chcę Wam w tym pomóc. Warsztaty, które dla Was przygotowałam kierowane są do dzieci z rodzicami i do osób dorosłych. 
Wczoraj przeprowadziłam próbę generalną przed spotkaniem z Wami i chętnie teraz podzielę efektami.
Po pierwsze wybrałam się na spacer do lasu, skąd przytargałam kilka suchych badyli, jedną gałąź, gałązkę brzozy, suche liście, naręcze czarnego bzu i jeszcze parę innych drobiazgów. 


Grzebiąc w runie leśnym, nie miałam pojęcia czego szukam i co chcę osiągnąć, pozwoliłam się zaskoczyć i dać zainspirować matce naturze. Z pomocą sznurków, kolorowych mulin, farb, nożyczek i kleju, udało mi się zrobić co następuje: 

 Na bogato: naszyjnik z czarnego bzu i bransoletka z gibkiej gałązki brzozy. 

Strzała z badyla, grot ze skóry, pióropusz z liści, skórzanych "piór" i po prostu piór, bo wódz też musi się dobrze bawić 

Według mojego zamysłu z gałęzi miał powstać wieszak, jednak czteroletni wódz ze zdjęcia powyżej zawyrokował, że to łuk. Niech i tak będzie. 

Zrobiłam jeszcze kilka innych rzeczy, takich jak podkładka pod kubek z badyli i sznurka, Litera "P" jak Pannonica także z badyli (badyle dają radę), ważka (prawie jak u Klimta) z "samolocików" które spadają z lipy (och wybaczcie mi wszyscy, którzy znacie ich właściwą nazwę!). Nie zrobiłam nic z kamieni, ale z popradzkich otoczaków można wymalować sobie podręczny zestaw do gry w kółko i krzyżyk albo domino, z gałęzi zrobicie ramkę na zdjęcie albo świecznik (trzymać z dala od ognia), pomysłów jest nieskończoność i bardzo liczę na Waszą kreatywność. 
Spotykamy się w sobotę 29 sierpnia, zbiórka o godzinie 14-tej w Zaczarowanym Ogródku, ilość miejsc ograniczona więc kto pierwszy ten lepszy. 




Do zobaczenia 
Ania

piątek, 24 lipca 2015

Zakład Przetwórstwa Owocowego "Szyjnia"

Jeżeli myślicie, że się przebranżawiam, że mamusiowanie wybiło mi z głowy "fanaberie" związane z szyciem i teraz będą tutaj dżemiki, ogóreczki i złote rady dotyczące usuwania plam po buraczkach? Nic z tych rzeczy, chociaż faktem jest że przy garach spędzam teraz więcej czasu niż przy maszynie do szycia (pustki na blogu są tego dowodem). Mieszam chochlą od poniedziałku do soboty i właściwie moje dni różnią się od siebie tylko zawartością tego co na talerzu, więc staram się aby przynajmniej tam nie było nudy. Jeśli więc liczysz na schabowy z ziemniakami to pomyliłeś adres, u mnie jest kosmos w rondlu i siedem kontynentów na patelni, topię tam wszystkie tęsknoty za ruszeniem tyłka z domu dalej niż na odległość dziesięciu kilometrów. Przetwory? Czemu nie, dżem z moreli doprawiony szafranem i kardamonem to chyba moje najsmaczniejsze słoikowe odkrycie.
Trzeba to w końcu przyznać na głos: realizowanie swoich pasji przy dwójce dzieci jest cholernie trudne. Chociaż kocham te swoje pacholęta jak wariat, to rwę się ze smyczy i szukam możliwości robienia czegoś sama dla siebie. Zauważyłam, że jeśli mam długą przerwę w szyciu, to zaczynam być zła, rozdrażniona i nieprzyjemna, zachowuję się jak na głodzie (daj nam Boże takie nałogi), a wystarczy, że wykroję albo uszyję jedną rzecz i wszystko mija, i chociaż jestem niewyspana, to jednak szczęśliwa, mam więcej cierpliwości i bywam miła :) Podsumowując: szyjąc dbasz o zdrowie psychiczne swoje i swojej rodziny.
W temacie przetworów, takie jednak wychodzą mi chyba najlepiej:



Po pierwsze borówki (czyli jagody), czarna i czerwona porzeczka. Po drugie śliwki z czekoladą i z toffi. Szkoda, że nie widzieliście jak powstawały te zdjęcia... dziwię się, że nie widać na nich zachłannych paluszków Jaśka, który czekał jak sęp na te smakołyki. Zazwyczaj obojętnie podchodzi do mojego szycia, ale tym razem był zachwycony ich dobrym smakiem :) 
Torby są oczywiście kolejną odsłoną znanej już Wam EveryDay. Dochodzą mnie słuchy od właścicielek tych toreb, że już je pokochały, że nie ruszają się bez nich z domu, dla mnie to najlepsza rekomendacja i nagroda. 



Jeremi dzisiaj skończył pół roku i chyba zaczynamy się dogadywać w kwestii spania. O ile w nocy spał jak anioł, o tyle przez dzień oczy mu się nie zamykały. Mniej więcej od tygodnia śpi jak dziecko w jego wieku spać powinno- trzy drzemki w ciągu dnia i cała noc bez przerw, dzięki temu udało mi się uszyć aż cztery torby (trzy EveryDay i jeden BigBag) w ciągu tygodnia (to więcej niż przez ostatnie trzy miesiące). Czuję, że żyję!

Smacznego
Ania

wtorek, 26 maja 2015

Zapisz to!

Zastanawiałam się ostatnio jak bardzo jestem już uzależniona od elektroniki, większość informacji szukam u prof. Google, marnuję czas na fejsie i instagramie, bezsenność pożytkuję na wertowanie pinteresta i wyszło na to, że nie pamiętam kiedy pisałam coś odręcznie (lista zakupów się nie liczy). Refleksja ta skłoniła mnie do tego aby sięgnąć po moje stare notesy, bo notes (nie zeszyt, nie kalendarz) to coś co zawsze mam przy sobie, a jeśli jest już zapisany to zamiast do kosza trafia na półkę. Im bardziej jest zniszczony, tym większą ma dla mnie wartość i później chętniej do niego wracam. W czasie studiów, specyfika mojego kierunku pozwalała mi chodzić na wykłady z jednym notesem, niektórzy mieli osobny zeszyt do robotyki, osobny do biochemii, a ja miałam "notes do studiów" i nigdy nie czułam się z tym gorsza. Mój notes musiał być jedyny w swoim rodzaju, więc zaklejałam oryginalne okładki, rysowałam po nich, nie musiał być nawet ładny- miał być inny. Jestem wzrokowcem więc aby coś zapamiętać muszę bazgrać, za każdym razem w inny sposób, nawet kserówki muszę pomalować bo w przeciwnym razie nauka to tylko strata czasu. Gdybym w czasie studiów odkryła w sobie żyłkę do szycia, to pewnie uszyłabym sobie taki notes:


Jeśli miałabym już notes, to poszłabym krok dalej i uszyła taką torbę do kompletu :)


Jak widać na załączonym obrazku z Everyday'em można nieźle zaszaleć, sprawdza się nie tylko w bezpiecznych zestawieniach. Tę torbę uszyłam dla kociary i podszewka z kotami jest jak najbardziej uzasadniona, poza tym nowa właścicielka posługuje się piórem jak Gruchała szpadą, więc z notesu powinna też się ucieszyć. 

Notesomania na całego. Na zdjęciu widzicie tylko część tego co posiadam. 


To jeszcze mała próbka tego co jest w środku, a czego tam nie ma.... album ze zdjęciami, szkicownik, zielnik, słownik, pudełko z pamiątkami, etc.


I już tak na zakończenie... Właśnie zaczyna się najpiękniejszy okres w roku, najpiękniejszy bo zakwitną piwonie, a ja piwonie u-wiel-biam od zawsze. Nowa EverydayBag już zawsze będzie mi się kojarzyć w tymi kwiatami :) 


* powyższe zdjęcie piwonii nie jest mojego autorstwa, znalazłam je w internecie dawno dawno temu, kiedy przygotowywałam się do ślubu. Data naszego ślubu była ściślie związana z czasem kiedy kwitną piwonie, bo to właśnie one upiększyły nam ten dzień. 

Pozdrawiam
Ania

czwartek, 7 maja 2015

Okładka na album fotograficzny. DIY

Dawno nie umieszczałam nic w zakładce DIY, najwyższa pora to zmienić. Przygotowałam dla Was prosty w wykonaniu przepis okładki na album fotograficzny, zapewniam że będziecie zachwyceni efektem. 
Zacznę od tego, że uwielbiam robić zdjęcia, dziennie robię ich od kilku do kilkunastu (czasem więcej), nie jestem specjalistą w tym temacie ale po prostu bardzo lubię to robić. Minusem takiego hobby jest to, że z czasem zdjęcia się mnożą, a karta pamięci informuję mnie o krytycznym braku miejsca i zaleca natychmiastową ewakuację zalegających plików. Nie mam zaufania do przechowywania zdjęć w komputerze, nigdy nie mogę nic znaleźć, bo większość zdjęć ma te same głupie nazwy jak np: "lato15", "wakacje09", "jesień45", "jasiek23" albo "jhtytfbjhbfytr" (to ostatnie najczęściej). Średnio raz do roku wybieram zdjęcia, które później drukuję i wklejam do albumu. No właśnie, album... ten który ostatnio kupiłam był tani i brzydki, jego grzbiet ranił moje oczy ilekroć patrzyłam na regał i dopiero pewna Ula, co łeb jak sklep ma, poradziła mi abym album okleiła. Koniec końców uszyłam "ubranko" dla paskudztwa. Ot taka metamorfoza! 


Jeśli Twój album również nie grzeszy urodą, to będziesz potrzebować następujących składników:


Dwie tkaniny (jedna na okładkę, a druga do środka), nici, nożyczki, karabińczyk, linijka, skórzany pasek (można zastąpić tasiemką) i maszyna do szycia. 

Najpierw dokładnie sprawdź wymiary swojego albumu, mój miał 30 cm szerokości, 29 cm wysokości i 5 cm głębokości. Wobec tego z tkaniny przeznaczonej na front wyciełam prostokąt o wymiarach 66x32 cm i dwa prostokąty 15x32 cm. 



Skórzany pasek podzieliłam na dwie części, jeden o długości 10 cm, a drugi 28 cm. Tkaniną przeznaczoną na wierzch owinęłam album, w celu ustalenia miejsca, w którym mam przyszyć skórzane paseczki. Trzeba uważać aby zrobić to bardzo dokładnie, dla osób które nie są pewne swych zdolności manualnych polecam przyszycie tasiemek do wiązania. 




1. Skórzane paseczki zszywam ze sobą, zostawiając na zgięciu "oczko" na karabińczyk,
2. Przyszywam paseczki w wymierzonym wcześniej miejscu
3. Wąskie prostokąty (15x32) obszywam zygzakiem po dłuższej stronie
4. Podwijam


1. Przyszywam wąskie prostokąty po zewnętrznej stronie dużego prostokąta, tak aby powstało coś na wzór okładki. 
2. Po wywinięciu "okładki" na prawą stronę, zobaczycie, że nie przeszyta część wierzchniego materiału brzydko odstaje, trzeba ją zatem starannie podwinąć :) 
3. Tak to ma wyglądać

Na koniec najprzyjemniejsza czynność... ubieranie i gotowe! Masz piękny album :)



Jeśli zechcecie wykorzystać mój przepis, koniecznie podzielcie się ze mną efektami swojej pracy. Ja mam jeszcze sporo książek na regale i już myślę, która będzie następna...


Korzystając ze "zdjęciowego" wpisu, zapraszam Was do śledzenia mnie na instagramie gdzie ukrywam się pod enigmatyczną i zaskakującą nazwą "szyjnia".

Pozdrawiam kreatywnie
Ania

czwartek, 16 kwietnia 2015

co ja robię tu?

I co ja robię tu? Mogłabym odpowiedzieć, że szyję, a tak poważnie to skąd wiadomo, że miejsce w którym żyjemy jest dla nas najlepsze? Przyznam, że mam z tym mały problem, bo patrząc na moją rodzinę i znajomych, widzę że prawie wszyscy gdzieś się porozjeżdżali, a my nie. Mam za sobą dwa lata emigracji i pięć lat w dużym polskim mieście, a jednak wciąż wracam tutaj, na wieś. Nie narzekam,  lubię tu być, nie wiem tylko kiedy ze spokojem będę mogła powiedzieć, że to jest właśnie TO miejsce. Dom w którym mieszkam jest domem "gniazdem", czyli takim do którego się przyjeżdza ale się go nie opuszcza. Czasami mam wrażenie, że świat gna do przodu, zmienia się i tylko ten dom stoi w miejscu, czas tu płynie jakoś dziwnie, minuta trwa wieczność, a innym razem dobę liczy się w sekundach. Pisałam już kiedyś na temat buntu, o tym że ja z tego buntu nie wyrastam i cały czas z czymś walczę. Buntuję się przeciwko szablonom, przeciwko byciu poważnym dorosłym, przeciwko temu co wypada i czego nie wypada robić i mówić, mój bunt skazany jest z góry na porażkę bo skierowany jest w upływający czas. Ja wciąż mam wrażenie, że mam dwadzieścia lat i cały świat u swych stóp, naiwnie w to wierzę, dlatego mam problem z definiowaniem tego, że coś jest na zawsze (mój mąż i dzieci są, to jedno wiem). Cały czas chcę szukać, chcę się dziwić i wzruszać. Niezmiennie urzeka mnie piękno naszego Beskidu Sądeckiego, o każdej porze roku wygląda wyjątkowo i wystarczy tylko wystawić głowę za okno by zobaczyć szczyt Makowicy, wyjść na krótki spacer i podziwiać lasy, długie pasy pól i łagodne wzniesienia gór. Za każdym razem zachwyt jest ten sam, bo za każdym razem widok jest inny. Kiedy wiatr ryterski chce ukraść mój kapelusz, kiedy u stóp mam zapierające dech w piersiach widoki, to czuję że jestem w domu, moja zbuntowana natura staje się potulna jak baranek i nie mam już wątpliwości. 



Przedostatni wpis poświęcony był torbie idealnej, od tego czasu powstała jeszcze jedna taka torba, tym razem czarno brązowa. Jestem bardzo zadowolona z tego modelu, najchętnie bym się z taką torbą nie rozstawała, dlatego nazwałam ją Everyday. Piękne zdjęcia zrobił Wlad :*




ja też próbowałam swoich sił... 


a Everyday w warunkach studyjnych prezentuje się tak: 

Przyznacie sami, że lepiej jej w terenie ;) 
I na koniec moje ulubione i żeby nie było wątpliwości... w roli głównej Everyday ;)



Ania

piątek, 27 marca 2015

Drops

Nie będę oryginalna stwierdzając, że czas biegnie nieubłaganie, że jeszcze wczoraj były Święta Bożego Narodzenia, a już jutro Wielkanoc. Taki pęd czasu ma swoje dobre strony, na przykład rosnące temperatury, dłuższe dnie i słońce, słońce, słońce. Ciekawa jestem jak postępują Wasze przygotowania do zbliżających się świąt? Jak będziecie malować pisanki? Ja już pierwsze pisanki... uszyłam. Trochę to naciągnięta interpretacja, bo tak naprawdę wymyśliłam kolejny nowy wzór torebki.


Torebka jest wielkości talerzyka śniadaniowego, bo właśnie z takiego odrysowałam formę, nie za duża i nie za mała. Idealna na telefon, portfel i jakiś inny drobiazg. Drops (tak ją nazwałam) sprawdzi się jako zwyczajna torebka do noszenia na ramieniu, a także jako torebka "nerka" do noszenia w pasie. Pasek jest regulowany i zakończony karabińczykiem. Taka opcja świetnie sprawdzi się na rowerze, koncercie i w każdym innym miejscu gdzie potrzebne nam wolne ręce. 
Narazie dropsy są dwa :) 


No to Drops!
Ania :)

wtorek, 24 marca 2015

Torba idealna

No i jestem. Wracam z krótkim wpisem i nową torbą. Wpis krótki, bo wiadomo... dzieciaki, a nowa torba chociaż nie ma imienia, to w mojej nieskromnej ocenie jest idealna. Jeśli można mówić o bólu tworzenia przy projektowaniu toreb, to proces powstawania tej był prawdziwą męką. Torbę szyłam dla mojej przyjaciółki i chciałam aby łączyła w sobie wszystko co najlepsze, aby była duża, wygodna, ładna, funkcjonalna i mogła służyć jej przez lata, przy tym wszystkim powinna być też naturalna i uniwersalna. Było ciężko. Zatem nowa torba łączy w sobie wygodę BigBag'a (luźny krój), elegancję Wave'a (zamek na zewnątrz), funkcjonalność Dyni (można nosić na dwa sposoby) i wyrazistość Holmes'a (skórzane dodatki). 
Torba jest już gotowa prawie od miesiąca i już dawno powinna zostać wysłana, przez cały ten czas łudziłam się, że uda mi się jej zrobić przyzwoite zdjęcia, niestety z dzieckiem w chuście i ostrym wiosennym światłem udało zrobić się tylko tyle. 



Zdjęcia nawet w połowie nie oddają tego jaka jest naprawdę :) 

W tak zwanym między czasie uszyłam jeszcze takiego Holmes'a:


Tym czekoladowym akcentem żegnam się z Wami :) 
Ania