czwartek, 31 lipca 2014

Tornister podszyty wąsem

Pamiętacie jeszcze film "About a Boy" z Hugh Grantem w roli głównej. Jest w nim taki moment kiedy kilkunastoletni chłopiec, uważany za pośmiewisko całej szkoły, wychodzi na scenę podczas konkursu młodych talentów i łamliwym głosikiem wyśpiewuje piosenkę Roberty Flack pod tytułem "Killing Me Softly", wykonanie dedykuje matce. Nie ma sensu pisać co było dalej, wspomnę tylko, że chłopiec wychowywany był przez matkę w izolacji od wszystkiego co jego rówieśnikom było dane, nosił niemodne ubrania, miał straszną fryzurę i dosyć żenujący charakter, był to wystarczający powód dla jego kolegów aby zrobić z niego ofiarę. Dzieci potrafią być okrutne. Od momentu, kiedy pierwszy raz zobaczyłam ten film, nie znoszę tej piosenki. Słyszę ją w radiu i myślę o tym biednym chłopcu zdominowanym przez swoją matkę, która upupiła go swoimi problemami, udusiła swoim patrzeniem na świat i nie dała szansy na jego poznanie. Spotykam czasami takie matki i takie dzieciaki, razem z mężem nazywamy to efektem Killing Me Softly, to był nasz kod którym teraz się z Wami dzielę. 

Jakiś czas temu wpadłam na pomysł uszycia plecaka dla Jaśka, dziecię skończyło już trzy lata i od września wybiera się do przedszkola, a to do czegoś zobowiązuje. Długo ze sobą walczyłam, bo czyż taki plecak to już nie jest przesada? Od razu zaczęła mi krążyć po głowie ta nieznośna piosenka, a z drugiej strony pokusa była tak wielka, że w końcu jej uległam. Obiecałam sobie, że wyrzucę ten tornister jeśli Jaśkowi się nie spodoba. Na szczęście dziecina przyjęła plecak ze szczerą radością i natychmiast zapakowała do niego miniaturki dinozaurów, plastikowy młotek i latarkę, po czym zadeklarowała chęć wyruszenia na spacer do lasu w poszukiwaniu skarbów. Poszliśmy... 


 




Zewnętrzna część tornistra uszyta jest z bawełny woskowanej, wewnątrz dałam wąsatą bawełnianą podszewkę, a wszystkie uchwyty uszyłam ze skóry. Mam nadzieję, że wyszedł z tego zgrabny "oldskulowy" tornister bez efektu Killing Me Softly ;) 

Pozdrawiam 
Pozbawiona obiektywizmu matka.

wtorek, 8 lipca 2014

moralność brukowa czyli jak udzieliłam wywiadu którego nigdy nie było

Wczoraj skradziono moją tożsamość! Nie dowód osobisty ani nie paszport, gorzej: wykorzystano moje imię i nazwisko, przeprowadzono ze mną wywiad którego nigdy nie było. Zapytacie jak to możliwe? Sama nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, ale przeczytajcie ten tekst do końca, a być może Wam nasunie się jakaś odpowiedź, bo mnie nadal nie mieści się to w głowie.

Zacznijmy od soboty... Wyobraźcie sobie miłe spotkanie z dawno nie widzianą koleżanką, jest kawa, jest ciastko i miła rozmowa, która zeszła na temat pracy. Koleżanka jest dziennikarką, więc pytanie o temat nad którym obecnie pracuje nasuwa się samo. Fajnie się składa, bo koleżanka akurat ma już gotowy artykuł, który czeka tylko na korektę (zapamiętajcie to słowo, bo być może nie jesteście świadomi jego praktycznego znaczenia). Chętnie przeczytałam rzeczony tekst, temat był ciekawy i ładnie podany, a że dotyczył nielegalnych wysypisk śmieci, to przypomniałam sobie że mam zdjęcie zrobione przed kilkoma miesiącami, które byłoby świetną ilustracją do tego artykułu. Zdjęcie oczywiście udostępniam i proponuję aby koleżanka podpisała siebie jako autora tej fotografii. Koniec rozmowy na ten temat.

Niedziela. Jestem w górach, nade mną czarne chmury, na horyzoncie błyskawice i zaczyna padać deszcz... wyłączam telefon. Wyprawa okazała się być bardzo udana, burza nas ominęła więc po zejściu na dół włączyłam telefon z powrotem, a tam kilka nieodebranych telefonów od koleżanki dziennikarki, która przepraszającym głosem tłumaczy mi co zrobił pan redaktor naczelny (z bardzo małej litery) "korygując" tekst, który czytałam dzień wcześniej. 

Poniedziałek. Co zrobił ów (tfu) redaktorek? Przeprowadził ze mną wywiad! Koleżanka w swej uczciwości podpisała mnie jako autorkę zdjęcia, a pan redaktor (z jeszcze mniejszej litery) postanowił te dane wykorzystać. Tak mili Państwo, udzieliłam wywiadu nie udzielając go. Och jakaż jestem w tym tekście oburzona, jaka kiwająca głową nad ludzkim brakiem zrozumienia. Tak bardzo jestem poruszona tematem dzikich wysypisk, że wypowiadam się aż cztery razy (z imienia i nazwiska), nie mówiąc już o tym jaki szum musiałam wcześniej wywołać skoro media lokalne tak szybko zainteresowały się tą sprawą (z artykułu wynika, że na wysypisko natknęłam się przed kilkoma dniami podczas spaceru i nikogo nie dziwią łyse drzewa na zdjęciu). 

Wspomniana wcześniej korekta to tak naprawdę brukowa samowolka, bo redaktor naczelny zmienia cały tekst lecz nie podpisuje się jako jego autor. Czy dzwoniłam do redaktorka chcąc wyjaśnić całe to zajście? Początkowo miałam taki zamiar, lecz postanowiłam wykorzystać bloga i fakt, że od jakiegoś czasu moje wpisy publikowane są na portalu "Twój Sącz". Nie mam zamiaru rozmawiać z tym panem, tak samo jak i on nie pofatygował się aby zapytać mnie o zgodę na wykorzystaniem moich danych. Tylko moje dobre wychowanie i szacunek do osób pracujących w tej redakcji powstrzymują mnie przed ujawnieniem jego nazwiska, wspomnę tylko że zaczyna się na "m", a kończy na "sz" (proszę nie mylić z redaktorem którego nazwisko kończy się na "cz").

Tak wygląda koniec tej historii, a może to dopiero początek? Można oczywiście zastawiać się czy hałas jaki tu podnoszę jest adekwatny do tematu, który podjęty został w artykule, wszak zgadzam się ze "swoimi" wypowiedziami, z których wynika ni mniej ni więcej, że śmieci należy wrzucać do kosza, a nie do lasu. Razi mnie jednak bezczelność niektórych ludzi i ich brukowa moralność. Kupiłam gazetę, w której ukazał się ten "wywiad", przeczytałam pozostałe teksty i zrobiło mi się smutno, bo wynikało z nich, że mieszkam w miejscu gdzie poza tragediami, zabójstwami, pijanymi kierowcami i górami śmieci nie ma tutaj nic więcej. 

Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii na ten temat. 

A.