wtorek, 29 stycznia 2013

Walentynka Rockabilly

Oj nie można ostatnio narzekać na brak okazji wszelakich: święta, dzień babci i teraz jeszcze te amerykańskie walentynki. Obchodzicie ten dzień jakoś szczególnie? My obchodzimy... szerokim łukiem. Nie, no chyba nie jest tak źle, przeważnie kupujemy wino i oglądamy wspólnie film (niekoniecznie romantyczny). Chyba nie lubimy celebrować zbiorowo i okazyjnie. 
Ostatnio na blogu nie pojawiło się nic nowego, a co więcej w ostatnim moim wpisie powiało odrobiną czarnomyślicielstwa i (o nie!!) nudą. Postanowiłam więc wykorzystać święto pluszowych serduszek na swój użytek. Uszyłam walentynkę! Chociaż krój ten już znacie, nie jest to zwyczajna walentynka gdyż włożyłam do niej kilka nut i kilka słów, które ostatnio krążyły wokół mnie. Torebka z pozoru słodziutka jak truskawkowa landrynka tak naprawdę jest rokendrolową heroiną. 
Hasło przewodnie: Rockabilly 
Hasła pomocnicze: Dita von Tess, Kim Nowak, czerwona szminka, chłopak z gitarą, bandama, wąskie jeansy, strawberry miklshake i tatuaż z kotwicą.


Walentyna nie jest ani mała ani duża- jest w sam raz. Poniżej chwalę się swoim uroczo kiczowatym wieszakiem z jakże adekwatnym motywem tłuściutkiego kupidyna. Wieszak, ku swej ogromnej radości upolowałam na targu staroci w Nowym Sączu. Chodziłam z Władysławem pomiędzy ludwikami, lampami art deco, złotymi klatkami i starymi pocztówkami. Wokół panował gwar, było letnie popołudnie, ktoś targował się o srebrne łyżeczki, a ktoś inny o pęknięte lustro. Korniki spokojnie delektowały się starą skrzynią. Gdzieś w tym skansenie rzeczy porzuconych ujrzałam go- mój fantastycznie kiczowaty wieszak leżał na chodniku między starymi akcesoriami kominkowymi. Kupiłam go i byłam szczęśliwa jak dziecko, że udało mi się upolować takie cudeńko, takie cako z dziurką. I już, już wymyślałam sobie historię tego unikatu, wizualizowałam sobie atłasowe peniuary, które na nim zawieszał jakiś hrabia, tudzież zamożny szlachcic. Jakież było moje zdziwienie, jakie zniesmaczenie i jaki wielki zawód, gdy sprzedawca w puste miejsce po moich tłustych puttach położył kolejną, a później kolejną i następną bezczelną kopię mojego wieszaczka. Świat jest okrutny! Świat jest zły!


Od tego feralnego dnia minęło już sporo czasu, pogodziłam się z faktem iż moje amorki wykonał domorosły kowal w przerwie między piwem, a papierowem. Potrafię z tym żyć. 

Szyjąc czerwoną VintageCutie towarzyszyła mi GENIALNA płyta zespołu Kim Nowak. W ucho szczególnie wpadł mi ten kawałek (słuchać jako soundtrack do tego posta)... 




Uśmiech ślę i dedykuję tę walentynkę Wam właśnie
Wasza Rockabilly Valentine

piątek, 25 stycznia 2013

Słów kilka o BB

Spęłniam obietnice daną przed kilkoma dniami i publikuję wpis poświęcony BigBag'om. 
Pierwszy BigBag powstał przez przypadek i bardziej jako chęć połączenia dwóch kolorów w jedną całość i uszycie wygodnej torby... zakupowej. Następnie pojawił się pomysł z zamkiem, kolorową tasiemką, smyczą na klucze, haftem, długim paskiem... i tak sobie ten mój BigBag ewoluuje po dziś dzień. Cały czas się uczę i udoskonalam go aby był wygodny, bo wygoda to podstawa. Zbieram opinie na jego temat i staram się je wszystkie uwzględniać. Moja mama i siostry są moimi "królikami doświadczalnymi" (pardon), chętnie eksperymentują moje nowości, ale w komentarzach potrafią być okrutne. Dzięki Wam za to! 
Posumowując ten "porywający" wstęp historyczny, chciałam pochwalić się kilkoma ostatnio powstałymi BigBag'ami i BigBig'ami czyli większymi wersjami BB. 





Oczywiście zdjęć byłoby dużo więcej gdyby szlag nie trafił mojego laptopa, a co za tym idzie wszystkich zdjęć. Mam nadzieję, że można go jeszcze uleczyć. 

Tymczasem przyszło mi zamknąć już ten dzisiejszy nudnawy wątek. Jasiek jęczy, śnieg pada, komputer kaput, a w łazience przecieka nam okno. Czy u Was też pod górkę?

Wasza zdegustowana dniem dzisiejszym
A.

niedziela, 20 stycznia 2013

Dzień Babci

Mój dzisiejszy wpis znowu nie będzie poświęcony szyciu. Bardzo chciałabym szyć codziennie ale fizycznie czasami wysiadam, padam ze zmęczenia i idę spać. Od początku roku wpadłam po uszy w BigBagi i spora ich część już powstała, kilka zostało uwiecznionych na zdjęciach i jeszcze kilka nowych będzie, a wtedy poświęcę im oddzielny wpis. 
Już za kilka godzin będziemy obchodzić szczególny dzień- Dzień Babci. Ach te babcie... nakarmią, przytulą, zabawią, pośpiewają, nigdy się nie złoszczą i zawsze mają ukryte gdzieś małe conieco, które przemycają dzieciom za plecami rodziców. Jasiu ma wielkie szczęście posiadać aż cztery takie cudowne kobiety w zasięgu ręki- dwie babcie i dwie prababcie. Zastanawiałam się jaki prezent mógłby sprawić im największą radość, propozycje typu syrop biovital, czekoladki, zestaw herbat i zestaw do szydełkowania szybko cisnęłam w kąt. Pomyślałam, że własnoręcznie zrobiona laurka plus kwiatek będą najlepszym prezentem. To co zrobił Jasiek przerosło jednak moje najśmielsze oczekiwania i nareszcie zrozumiałam co miał na myśli Picasso mówiąc, że jako dziecko malował jak Rafael, lecz zajęło mu całe życie aby nauczyć się malować jak dziecko (cytat nie jest dosłowny ale sens ten sam). Puszę się jak paw patrząc na dzieła Mistrza Jana :) 

Najpierw nieśmiało kredkami zrobił "podmalówkę"


Następnie zastosował technikę stemplowania dla podkreślenia intensywności barw i wzmocnienia kontrastu... 



Po zakończeniu wyczerpującego procesu twórczego, zawiesiłam prace Mistrza Jana na pustej ścianie nad kanapą. Długo szukaliśmy inspiracji i pomysłu na tą niezagospodarowaną przestrzeń i dzieło Jana okazało się strzałem w dziesiątkę. Zamówimy u niego podobne w większej skali. 

bałagan widoczny na zdjęciu jest efektem Tajfunu Janek, który notorycznie nawiedza i pustoszy nasze mieszkanie

Ostatecznie Jaśkowe dzieła wylądowały na laurkach... 



Cukiereczki i ciasteczka dla wszystkich Babci i niech nam żyją 120 lat! 

Anna
Matka Mistrza Jana

wtorek, 1 stycznia 2013

Szyjnia. Pierwsze urodziny

Stało się! Stary kalendarz został zastąpiony nowym, grubaśnym ze znakiem zapytania na każdej stronie... 

Dokładnie tymi słowami, dokładnie przed rokiem rozpoczęłam swoją przygodę z prowadzeniem bloga. Ciężko jest mi ogarnąć myślami co przez te ostatnich dwanaście miesięcy się wydarzyło ale pamiętam w najdobniejszym szczególe jak powstawał pierwszy wpis na tym blogu. Pozwólcie, że trochę powspominam i cofnę się w czasie do pierwszego dnia 2012 roku... Pokój o wymirach 4x4, nocna lampka dająca niemalże caravaggio'we światło, ja siedząca na łóżku z siedmiomiesięcznym Jasiem przyklejonym do piersi, przy łóżku leży Bilbo- najcudowniejszy pies na świecie. Ciężko mówić o wystroju pokoju, bo znajdowało się tam absolutnie wszystko: nasze łóżko, łóżeczko Jaśka, szafa, komoda, regał i kilka stosów pudeł, w których jak sardynki w puszce poupychane były książki i gazety, oprócz tego całe mnóstwo koszy, koszyczków, skrzynek i skrzyń, dwa komputery i zestaw głośników. W dwóch słowach: majątek życia. Pamiętam jak ważyłam każde wystukiwane przez siebie słowo, pamiętam jak wielka trema temu towarzyszyła i te pytania, które krążyły po mojej głowie: po co? czy warto?, a na dodatek pojawił się strach przed ośmieszeniem, uzewnętrznieniem, zdradzie zasad. Przycisk "opublikuj" kliknęłam drżącym palcem. A teraz? Teraz minął rok i cieszę się, że tu jestem. Prowadzenie bloga niesamowicie motywuje, dopinguje i sprawia ogromną satysfakcje. Jako osoba średnio zdyscyplinowana i w kręgach rodzinnych słynąca ze swojego słomianego zapału, jestem z siebie bardzo dumna, że przez ostatni rok konsekwentnie szyłam coś nowego, rozwijałam się w dziedzinie, która jeszcze dwanaście miesięcy temu była dla mnie czarną magią (nie udaję, że teraz nie jest, nazwijmy to wyższym poziomem wtajemniczenia).  

Teraz jest pierwszy dzień 2013 roku, siedzę na sofie w salonie, Jaś śpi we własnym pokoju, Wlad buszuje po internecie w pomieszczeniu, które kiedyś będzie kuchnią, Bilba niestety już z nami nie ma, a w Trójce Piotr Metz zapowiada czwarte miejsce (Archive: Again) Topu Wszechczasów (sic!). Czujemy, że jesteśmy u siebie, jest ciepło, spokojnie, bezpiecznie i w miarę stabilnie. Mój zapał do szycia nie ostygł, a głowa kipi od nowych pomysłów. Niczego nie planuję, niczego nie obiecuję i nieczego nie postanawiam... 

Bardzo mi miło, że jest tak wiele osób, które tutaj zaglądają, które zostawiają po sobie komentarze, które regularnie lub sporadycznie obserwują moje poczynania. Przyznam, że sama nie jestem szczególnie aktywna w świecie blogów. Spokojnie uprawiam własne małe poletko zwane Szyjnią i staram się trzymać tego co sobie założyłam zakładając to miejsce. W moim życiu dzieje się mnówstwo rzeczy, o których tutaj nie piszę, w mojej głowie pojawiają się myśli nie tylko szyciowe, niektóre dni bywają naprawdę ciężkie, a inne idyllicznie bajeczne, Jaś nie zawsze jest aniołem, ja nigdy nie mam czasu na manicure, a po domu chodzę bez makijażu i w znienawidzonych przez mojego męża dresach. Po co ja to wszystko piszę? Czemu służyć ma ta spowiedź? Nie jestem pewna, ale robię to chyba dla siebie, bo kiedy czasami myślę o tych wszystkich wpisach, które tutaj publikuję, to wdaje mi się, że daje to fałszywy obraz mnie i niepotrzebnie się tym zamartwiam. Teraz więc piszę do Ciebie Anno: Szyjnia nie jest pamiętnikiem, jest archiwum rzeczy które uszyłaś lub zrobiłaś, jest obrazem myśli i emocji, które temu szyciu towarzyszyły. To nie cała Ty - to Ty szyjąca. 

Wybaczcie kochani taką enigmatyczną prywatę podumowującą, jutro będę się tego bardzo wstydzić. 

Na miejsce trzecie Trójkowego Topu słuchacze wybrali piosenkę Wish You Were Here. Zastanawiałam się jaką piosenkę z okazji pierwszych urodzin Wam zdedykować i teraz już wiem- jakież to radio genialne! Dziękuję Wam, że jesteście i może za rok, może o tej samej porze...  Tymczasem na niebie znowu kwitną petardy.... 


Pozdrawiam Was gorąco 
Ania

Ps: na drugim Led Zeppelin - Stairway To Heaven
Ps: a na pierwszym po raz enty Dire Straits- Brothers In Arms