Najdłuższy (i chyba najładniejszy) weekend roku zakończony. Ostatnie warszawskie, śląskie i krakowskie samochody odjeżdżają. Wszystkie panie opalone, panowie wypoczęci, a dzieci wybrykane.
Ze względu na trwające w naszym domu remonty, kręcącą się pod oknami ekipę pana Józka i gości, którzy nas odwiedzili, ciężko było się zrelaksować. Istny kocioł. O wyjeździe też nie było mowy, bo przez tydzień Władysław dopieszczał ściany na poddaszu. Pan płytkarz spisał się na medal i łazienka (gdyby nie ten pył) wygląda dokładnie tak jak zaplanowałam- wystarczy "tylko" pomalować ściany, wstawić mebel pod umywalkę i będzie pełnia szczęścia. Pan Józek i jego drużyna również nie próżnowali i dom wygląda teraz całkiem przyzwoicie.
Przez ostatni tydzień udało mi się uszyć dwie torby. Brązową sakwę- listonoszkę uszyłam dla siebie i w tym miejscu chciałam przeprosić aksamit z poprzedniego posta, gdyż szyjąc tę torbę złamałam jedną igłę, a drugą skrzywiłam, męczyłam się okrutnie i używałam brzydkich wyrazów, których tutaj nie wypada przytaczać. Niemniej jednak efekt jest zadowalający.
moja :-) |
Druga jest prezentem imieninowym dla mojej siostry. Ot taka pomarańczowa wersja Big Bag'a.
pomarańczowy Big Bag |
A.
Świetny blog Aniu! :)
OdpowiedzUsuńMnóstwo tu dobrej energii - przeczytałam wszystkie wpisy i czekam na następne!
Z tym szyciem też się super rozkręciłaś! Piękności!!!
No i tych gór dookoła Ci szalenie zazdroszczę...
Pozdrawiam z depresji! ;>
--
KC
Dzięki Kasiu :-) Fajnie, że sie podoba.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam sedecznie