poniedziałek, 27 lutego 2012

...

Dzisiejszy post nie będzie traktował o szyciu, nie będzie o poddaszu i nie będzie o dziecku. Dzisiejszy wpis chciałam poświęcić mojemu przyjacielowi, którego wczoraj straciłam na zawsze... 
Pojawił się w naszym domu 11 lat temu w bardzo specjalym momencie dla mojej rodziny, miał być terapią, rozweselaczem, miał oczyścić atmosferę w domu. Bilbo kiedy do nas trafił był ślicznym puchatym szczeniakiem na drżących kosmatych łapkach. Przyniosłyłmy go z siostrą do domu w wiklinowym koszyku, a wcześniejszemu właścicielowi zapłaciłyśmy tabliczką czekolady. Wywrócił nasze życie do góry nogami i cała rodzina oszalała na jego punkcie. Wszystko w domu zorganizowane było pod niego- wyjazdy, imprezy. Przez 11 lat nie nauczył się chodzić na smyczy, zawsze był niecierliwy i... dosyć głupawy jak mawiał mój mąż :) Dla jedzących obiad był jak wyrzut sumienia- siadał przy krześle, kładł głowę na kolana jedzącego, marszczył czoło i patrzył prosto w oczy. Wyglądał wtedy jak pies, który nic nie jadł od miesięcy. Najszczęśliwszy był na spacerach kiedy mógł swobodnie biegać, obsikiwać każde źdźbło i jeżeli ktoś twierdzi, że psy nie potrafią się śmiać powinien go wtedy zobaczyć- śmiał się od ucha do ucha. Jak byłam w ciąży Bilbo był przy mnie cały czas- nigdzie nie mogłam bez niego wyjść, pilnował mnie, a jak pojawił się Jaś ostrożnie zaczął go oswajać. Jeszcze kilka dni temu Jaszko ciągnął go za ogon, za uszy, a Bilbo znosił to wszystko ze stoickim spokojem. Codziennie rano dało się słyszeć tupot jego łap, wspinających się po schodach do naszej sypialni, kładł sie pod drzwiami jak wycieraczka i czekał aż Władysław wstanie do pracy, wówczas wchodził do pokoju i kładł się pod łóżkiem. Zawsze był przy nas... 
Niestety jego dzika natura dawała czasem we znaki i wymykał się z domu, przeważnie po 10 minutach stał już pod drzwiami ale nie w poniedziałek. Bilbo został potrącony przez samochód, kierowca nawet się nie zatrzymał. Kiedy po niego poszłam leżał przy krawężniku i nie ruszał się- patrzył tylko na mnie i skomlał. W oknach ruszały się firanki i nikt nie przyszedł mi z pomocą- przecież to tylko jakiś kundel. Bilbo trafił do kliniki weterynaryjnej, po usg i prześwietleniu stwierdzono liczne potłuczenia i złamanie tylnej łapy. Najgorsze były jednak problemy neurologiczne, Bilbo nie chciał jeść, nie chciał wstawać. Cały czas podłączony był do kroplówki. W piątek wydawało się, że wyjdzie z tego bo podnosił głowę i samodzielnie pił z miski. Niestety w sobotę stracił czucie w przednich łapach- wiedziałam, że już go straciłam. Jego oczy były takie zmęczone, żegnające się, przepraszające... Umarł w nocy z soboty na niedzielę. Nie cierpiał. 
Nie mogę pogodzić się z tą stratą, w domu jest tak dziwnie cicho, odruchowo sprawdzam, czy leży pod stołem, czy ma wystarczająco wody w misce. To nie był "tylko" pies to był mój prawdziwy przyjaciel... 

Pan Bilbo 01.05.2001 - 26.02.2012

2 komentarze:

  1. Wiesz, też kiedyś straciłam psią towarzyszkę po 10 latach bycia razem, i tak strasznie to przeżyłam, że obiecałam sobie, że już nigdy nie będę miała żadnego czworonoga w domu, wytrzymałam 11 lat, aż przybłąkało się do nas kociątko, wiedziałam, że bez opieki zginie i kociątko zostało pełnoprawnym członkiem naszej rodziny i nie wyobrażamy sobie, że mogłoby jej u nas nie być :) ale ciągle pamiętam jak ciężko jest rozstawać się z naszymi zwierzętami i już się boję co będzie kiedyś gdy kotki braknie...
    mam nadzieję, że że z wiekiem nabiera się odporności w takich sytuacjach i lepiej sobie z tym poradzę, ale kto to wie...
    bardzo mi przykro z powodu Twojego psa, trzymaj się ciepło...
    pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń