piątek, 29 września 2017

Pantokrator i ukulele

Było styczniowe, bure i zimne popołudnie w Nowym Sączu, smog zalewał miasto, brudny śnieg pokrywał ulice, gołębie kurczyły się na parapetach, a mnie burczało w brzuchu. Zjeść cokolwiek, cokolwiek byle ciepłego. Weszłam do pierwszego lepszego baru i tam spotkałam Jagnę, kolorową dziewczynę która odbywała staż w mojej pracy. Znałam ją tylko z mignięć na korytarzu, ale wtedy, gdzieś między drugim kęsem kotleta, a trzecim łykiem kompotu, narodziła się fantastyczna znajomość. Zrobiłyśmy wspólnie wystawę, przygotowywałyśmy kostiumy do przedstawienia i jeszcze kilka innych rzeczy. Świetnie się z Jagną pracuje, bo łapie wszystko w lot i chyba czyta w moich myślach, których ja sama nazwać nie potrafię, ma wspaniały zmysł artystyczny i wielki, ogromny talent. Jagna to najszerszy uśmiech świata, to przekleństwa rzucane z taką słodyczą że trudno odmówić im uroku, to cięta riposta i serce tak wielkie że nie wiem jak się mieści w tej drobnej sylwetce. Jagna to tysiąc pasji i zainteresowań, wymienię kilka: ceramika, muzyka, pisanie ikon, zwierzęta. Każdej z tych rzeczy poświęca się w stu procentach, gdy o czymś myśli od razu zabiera się do działania i to jest super. Kiedy postanowiła grać na ukulele, to za dwa dni kurier przyniósł jej instrument i gra pięknie. Jagna będzie podróżować z ukulele i potrzebowała dla niego futerału, o który poprosiła mnie. Lubię wyzwanie, lubię przekraczać kolejne granice w szyciu (w życiu tyle odwagi nie mam) więc przyjęłam rękawice i uszyłam pierwsze i jedyne ubranko dla ukulele. 


Futerał uszyłam z materiału pianki (coś podobnego do skafandra dla nurków), wnętrze zrobiłam z bardzo grubego impregnowanego płótna. Całość zasuwa się na zamek. Najfajniejsza jest jednak możliwość noszenia ukulele na plecach. Zewnątrz naszyłam kawałki tkanin w różnych kolorach i fakturach. 



Jestem bardzo zadowolona z tego jak wyszedł ten futerał, tą radość potęguje "zapłata" jaką zań otrzymałam. Jagna napisała dla mnie ikonę przedstawiającą wizerunek Chrystusa Pantokratora, przepięknie to zrobiła. Zawsze marzyłam o ikonie, podziwiam je, są dla mnie esencją sacrum w sztuce, tyle trudu w pozornej prostocie, tyle dostojeństwa w surowej formie, tyle reguł i zasad których należy przestrzegać. Jednym z najważniejszych i najtrudniejszych elementów ikony są dłonie i oczy, oczy mają patrzeć, gdziekolwiek byś nie stał, Święty powinien na Ciebie patrzeć i mój Chrystus cały czas mnie obserwuję. 


On wszystko widzi, spójrzcie jeszcze na księgę, Jagna celowo przyzdobiła ją perłami i szmaragdami, w nawiązaniu do moich torebek. Jagna dała mi jeszcze piękny ceramiczny pierścionek , który oczywiście sama zrobiła. Jak na nie patrzyłam próbując wybrać ten jedyny, to żałowałam że nie jestem stupalczatym kosmitą. Chciałabym wszystkie.
Jagna w swojej twórczej gorączce pracuje cały czas, możecie ją spotkać na festiwalach i jarmarkach z rękodziełem. Do szczęścia brakuje jej tylko pieca do wypalania ceramiki. Jeśli chcielibyście jej pomóc zrealizować marzenie i jednocześnie kupić dla siebie coś wyjątkowego to śmiało piszcie:  ruminek21@gmail.com


Bardzo fajne było to wczorajsze spotkanie, o ile inne od tego styczniowego. Tym razem świeciło piękne słońce, a zamiast przypadkowego kotleta w bylejakim barze była pyszna lemoniada w ulubionej Kawiarni Prowincjonalnej. Kolejna godzina z Jagną i takie wiążące konsekwencje. 

Ania


Ps. Wszystkie zdjęcia kliknięte zostały w Kawiarni Prowincjonalnej, która ma w sobie więcej klimatu niż wszystkie atrakcje Nowego Sącza razem wzięte. Dziękuję  
A. 

poniedziałek, 4 września 2017

Mój piórnik Totoro

Podobno szkolna wyprawka to zmora każdego rodzica, przynajmniej tak mi mówiono. Dzisiaj mój Janek przekroczył próg zerówki, a kilka dni wcześniej, uzbrojona w klapki na oczy i odpowiednią pulę pieniędzy, wybrałam się z nim na zakupy. Z zerówki dostaliśmy szczegółową listę zakupów, a w niej kredki, zeszyty, teczki, farby i inne szkolne utensylia. Postanowiłam, że Janko sam wybierze co będzie chciał, a ja postaram się nie wtrącać i nawet sama podsuwałam mu zeszyty z piratami i spidermenami (a miałam się nie wtrącać). Wiecie co wybrał mój sześciolatek? Zeszyty w miękkich jednokolorowych okładkach, takie same teczki i ołówki. Ja wybrałam za niego kredki i farby bo tutaj najważniejsza jest jakość. Największym problemem okazał się piórnik, pośród setek nie znalazł nic co w najmniejszym stopniu zwróciłoby jego uwagę, w końcu zapytał czy ja nie mogłabym mu czegoś uszyć. Nigdy nie szyłam piornika ale wiedziałam, że tego zamówienia nie mogę odrzucić. Janek chciał mieć piórnik z bohaterem animowanego filmu "Mój Sąsiad Totoro" (jeśli jeszcze go nie znacie, to gorąco polecam, żaden Disney nie może się z nim równać). Do uszycia piórnika znowu wykorzystałam papier, o którym pisałam we wcześniejszym wpisie, okazało się że świetnie nadaje się również do rysowania :-) 





Mówię Wam, dla uśmiechu na Jankowej twarzy WARTO BYŁO 😊

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Złote serce

Wakacje rządzą się  swoimi prawami, a właściwie brakiem praw i możliwością naginania zasad i roboczej etykiety. Lato to czas na zabawę, śmiech i żarty, dla mnie to także czas podróży, noszenia wody i ekwipunku zamiennego dla co najmniej trzech osób, a wszystko to w jednej torbie. Od lat moje podstawowe wakacyjne utorbienie to duża i lekka torba typu tote. Przez ostatnie dwa lata wszystko mieściło się w torbie ĄĘ (tutaj o niej piszę KLIK KLIK), mogłabym nadal z nią chodzić bo świetnie się trzyma, ale chciałam czegoś nowego. I stało się, mam torebkę z serduszkiem, a ściślej ze złotym serduszkiem. Mieni się i rzuca błyszczące oczka na prawo i lewo, świeci obnażając swoją surową sercowatość. 


Serce jest ręcznie malowane, według mojego autorskiego projektu. Białe bawełniane płótno jest super grube i mocne, a swoją strukturą przypomina żagiel. Nowością jest papier (sic!), którego użyłam do uszycia spodu torby i uszu. Do szycia papierowej torby podeszłam podejrzliwie, obwachałam papier z każdej strony, próbowałam go targać, sprawdzałam jego trwałość i łamliwość, a na końcu wrzuciłam go do pralki i.... nic mu nie zaszkodziło. Ostatecznym testem gotowej już torby była wizyta w sklepie i duże zakupy, po tym jak przytargałam w niej dwa kilo ziemniaków, pół arbuza i trzy kilo innej drobnicy, stwierdzam że jest super. Nie zachęcam jednak do dźwigania takich ciężarów, kręgosłup tego nie lubi, choć serce rośnie :-)  




Dwie takie torby zmalowałam na zapas, jeśli jesteście zainteresowani którąś z nich lub macie jakieś pytania, to czekam na Wasze maile pod aniaray@gmail.com 

Pozdrawiam z całego serca
Ania

niedziela, 18 czerwca 2017

Nieśmiertelność rzeczy martwych

Powtarzalność w świecie mody jest rzeczą oczywistą, możesz być pewien że to co skrzętnie chowasz na dnie swojej szafy (bo niemodne a masz takie miłe wspomnienia, a poza tym kosztowało fortunę), za kilka lat będziesz mógł wydobyć i cieszyć się jak zaginionym skarbem. Problem "gdzie to wszystko trzymać" pozostawiam na osobny wpis. Stare ubrania mają dodatkową wartość- są wyjątkowe i niepowtarzalne. Czy Wy też macie problem z kupowaniem nowych ciuchów? Ja mam wrażenie, że pomimo setek sklepów, każdy z nich oferuje to samo, a na to co "inne" po prostu mnie nie stać. Pozostają więc sklepy z ciuchami z drugiej ręki albo strych i szafy ze starymi ubraniami. Ja wiem, że teraz wszystko się wyrzuca, ciężko nawet o strych z prawdziwego zdarzenia, o szafach już nie wspominając. Pamiętam jednak jak będąc dzieckiem lubiłam zaglądać do szaf, przekopywać się przez rzędy pościeli i obrusów i szukać skarbów tam ukrytych. Czego tam nie było... długa suknia w cytrynowym kolorze z lejącego sztucznego materiału  (wydawała mi się cudowna, teraz wiem że musiała być torturą), koralowa spódnica z falbanami, kwiecisty komplet z kory- marzenie każdej hipiski, złote szpilki, kaszmirowa sukienka w kolorze butelkiwej zieleni (piękna!), torebka koktajlowa wyszywana kolorowymi koralikami, wranglery z pewexu. Wszystkie te rzeczy trzymane były pod kluczem i stanowczym zakazem ruszania, przymierzania i oglądania. Dla mnie i dla moich sióstr wszystkie te zakazy były oczywistą zachętą. Pozwolenie na korzystanie z tych strzeżonych zasobów otrzymałyśmy na tyle późno, że większość z nich straciła całą swoją magię i jedynie wyżej wymienione dżinsy i skórzane torebki nadawały się do noszenia. I ja właśnie o jednej z tych torebek chciałam dziś napisać. 
Niby nic szczególnego, ot zwykły skórzany brązowy worek na okrągłym spodzie, a jednak wytrwale służyła mojej cioci, mamie, starszej siostrze i mnie. Przypomniałam sobie tą torebkę i postanowiłam uszyć coś na jej wzór. Gotową torbę pokazałam cioci i siostrze, obydwie natychmiast skojarzyły ją z pierwowzorem. 



Z torebką nie rozstaję się już od miesiąca i nieskromnie powiem Wam że jest ekstra :-)


piątek, 19 maja 2017

Rogaś z doliny Roztoki

"Biegnie sarna i ptak zrywa się do lotu, rysując na niebie granice między jawą a snem. Ziemia płonie w udręce pożądania. Wiosna. " 
W. Łysiak, MW  

Taka z niej rozhulana bezwstydnica, wybuchowa wariatka, śmiała i bezczelna, nieprzyzwoicie piękna, pożądana przez wszystkich, moja ukochana. Wiosną wierzę w dobrych ludzi, lepszą figurę i zdrowe nawyki żywieniowe, rozsmakowuję się w szczypiorku i wmawiam sobie, że teraz będę wstawać o świcie i ogarnę się szyciowo. Z tęsknoty za wiosną i na jej cześć uszyłam torebkę. 




Torebka wielkością zbliżona jest do wielokrotnie pokazywanej tutaj HolmesBag, każdy element przyszywałam z taką starannością, o jaką nawet się nie podejrzewałam :-) 


A.

środa, 15 marca 2017

#Ale_o_co_chodzi?

Zaniedbałam Cię blogu, oj zaniedbałam haniebnie. Po tak długiej przerwie należy się pewnie jakieś wytłumaczenie, chociaż nie mam pewności czy ktoś tutaj jeszcze zagląda, a jeśli tak to jakie są motywy tych odwiedzin. Nie rozumiem internetu, nie wiem jak działają media społecznościowe i liczę na to, że ktoś mi tutaj to wyjaśni. Do niedawna myślałam, że jest inaczej ale chyba się myliłam. Ale o co chodzi? Jakiś czas temu założyłam swój profil na instagramie, pomyślałam że fajna jest taka aplikacja która z banalnymi zdjęciami robi czary mary,  że miło będzie mieć te wszystkie moje "uszytki" w jednym miejscu. Jestem wzrokowcem, ładne obrazki są dla moich oczu cudowną pożywką, a na instagramie.... kwiatki, góry, lasy, maliny, mnóstwo inspirujących ludzi i po prostu ładne zdjęcia. Pomyślałam, że skoro szyję i coś projektuję na mikro skalę, to się pochwalę, ktoś pogłaska mnie po główce, ktoś da serduszko, ktoś inny napisze że jest awsome. Będzie fajnie, będę fajna. Pstrykam więc te zdjęcia torebkom, układam śliczne scenerię, wstawiam komiczne hasztagi. Umieszczam zdjęcia raczej roztropnie, czyli raz na kilka dni, staram się nie spamować śniadaniami, kawusiami, skarpetkami, dziećmi i listeczkami. Po trzech latach uzbierało się 450 zdjęć i 430 obserwujących. Skromniutko i kameralnie. Ale o co chodzi.?Czasami wrzucam zdjęcia nie związane z niczym, przeważnie usuwam je po krótkiej chwili i wstydzę się że ktoś mógł je zobaczyć. Nie inaczej było wczoraj, chcąc podtrzymać swoją instagramową obecność umieściłam zdjęcie przedstawiające tył mojej kudłatej głowy w brudnym lusterku  (no cóż). Zdjęcie otrzymało ponad 250 lajków  (to bardzo dużo na takiego szaraczka jak ja), a ja zastanawiam się o co chodzi? 250 reakcji na NIC i za NIC. Nie chcę nikogo obrażać, ja też jestem szczodra w rozdawaniu serduszek, rozumiałabym taką reakcję na nowy model torebki do której przygotowywałabym się przez miesiąc ale włosy??? Rozumiem, że dla wielu instagram to praca, reklama, zdobywanie klientów i lokowanie produktów na masową skalę (tych nie lubię), dla mnie to zabawka, podglądanie kreatywnych ludzi i pudełko z ładnymi zdjęciami. Może jednak ktoś mi wyjaśni jak to działa, że głupie odrosty zdobywają taki poklask? 

Zastanawiam się nad jakimiś błahymi sprawami, a dla kogoś "spoza" powyższy tekst musi wyglądać żenująco, przecież Szyjnia to torebki, tematy lekkie,  relaksujące, frywolne i bez nadęcia. Taki też jest ostatnio uszyty HolmesBag, wiosenny i słodki, delikatny i romantyczny. Sama sobie napiszę, że jest #awsome ;-)





Pozdrawiam 
Ania ;-) 

czwartek, 1 września 2016

Summertime sadness

Jeśli istnieje coś takiego jak zespół napięcia powakacyjnego, to ja jestem teraz jego definicją. Za dwie godziny przekroczę drzwi mojej pracy, za dwie godziny bezpowrotnie skończą się te beztroskie wakacje. To były naprawdę wyjątkowe dwa miesiące; słodkie od smaku truskawek, śliwek, pomidorów i malin, pachnące trawą, słońcem, morzem i lasem, śpiewające głosami dzieci, koncertami i turkotem maszyny do szycia, ubogacone tysiącami przejechanych kilometrów, milionami wykonanych kroków, przegadanych godzin i cudownych spotkań. To były cholernie dobre dwa miesiące; spontaniczne, bez wielkich oczekiwań, wyciśnięte jak cytryna z czasem na gonitwę i na lenistwo. Teraz się pytam: jak żyć??? 

Odpowiedź nasuwa się sama: SZYĆ! 

Więc szyję, na przykład takie dwie torby Everyday. 





Trzymajcie za mnie kciuki.
Ania