Strony

wtorek, 8 lipca 2014

moralność brukowa czyli jak udzieliłam wywiadu którego nigdy nie było

Wczoraj skradziono moją tożsamość! Nie dowód osobisty ani nie paszport, gorzej: wykorzystano moje imię i nazwisko, przeprowadzono ze mną wywiad którego nigdy nie było. Zapytacie jak to możliwe? Sama nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, ale przeczytajcie ten tekst do końca, a być może Wam nasunie się jakaś odpowiedź, bo mnie nadal nie mieści się to w głowie.

Zacznijmy od soboty... Wyobraźcie sobie miłe spotkanie z dawno nie widzianą koleżanką, jest kawa, jest ciastko i miła rozmowa, która zeszła na temat pracy. Koleżanka jest dziennikarką, więc pytanie o temat nad którym obecnie pracuje nasuwa się samo. Fajnie się składa, bo koleżanka akurat ma już gotowy artykuł, który czeka tylko na korektę (zapamiętajcie to słowo, bo być może nie jesteście świadomi jego praktycznego znaczenia). Chętnie przeczytałam rzeczony tekst, temat był ciekawy i ładnie podany, a że dotyczył nielegalnych wysypisk śmieci, to przypomniałam sobie że mam zdjęcie zrobione przed kilkoma miesiącami, które byłoby świetną ilustracją do tego artykułu. Zdjęcie oczywiście udostępniam i proponuję aby koleżanka podpisała siebie jako autora tej fotografii. Koniec rozmowy na ten temat.

Niedziela. Jestem w górach, nade mną czarne chmury, na horyzoncie błyskawice i zaczyna padać deszcz... wyłączam telefon. Wyprawa okazała się być bardzo udana, burza nas ominęła więc po zejściu na dół włączyłam telefon z powrotem, a tam kilka nieodebranych telefonów od koleżanki dziennikarki, która przepraszającym głosem tłumaczy mi co zrobił pan redaktor naczelny (z bardzo małej litery) "korygując" tekst, który czytałam dzień wcześniej. 

Poniedziałek. Co zrobił ów (tfu) redaktorek? Przeprowadził ze mną wywiad! Koleżanka w swej uczciwości podpisała mnie jako autorkę zdjęcia, a pan redaktor (z jeszcze mniejszej litery) postanowił te dane wykorzystać. Tak mili Państwo, udzieliłam wywiadu nie udzielając go. Och jakaż jestem w tym tekście oburzona, jaka kiwająca głową nad ludzkim brakiem zrozumienia. Tak bardzo jestem poruszona tematem dzikich wysypisk, że wypowiadam się aż cztery razy (z imienia i nazwiska), nie mówiąc już o tym jaki szum musiałam wcześniej wywołać skoro media lokalne tak szybko zainteresowały się tą sprawą (z artykułu wynika, że na wysypisko natknęłam się przed kilkoma dniami podczas spaceru i nikogo nie dziwią łyse drzewa na zdjęciu). 

Wspomniana wcześniej korekta to tak naprawdę brukowa samowolka, bo redaktor naczelny zmienia cały tekst lecz nie podpisuje się jako jego autor. Czy dzwoniłam do redaktorka chcąc wyjaśnić całe to zajście? Początkowo miałam taki zamiar, lecz postanowiłam wykorzystać bloga i fakt, że od jakiegoś czasu moje wpisy publikowane są na portalu "Twój Sącz". Nie mam zamiaru rozmawiać z tym panem, tak samo jak i on nie pofatygował się aby zapytać mnie o zgodę na wykorzystaniem moich danych. Tylko moje dobre wychowanie i szacunek do osób pracujących w tej redakcji powstrzymują mnie przed ujawnieniem jego nazwiska, wspomnę tylko że zaczyna się na "m", a kończy na "sz" (proszę nie mylić z redaktorem którego nazwisko kończy się na "cz").

Tak wygląda koniec tej historii, a może to dopiero początek? Można oczywiście zastawiać się czy hałas jaki tu podnoszę jest adekwatny do tematu, który podjęty został w artykule, wszak zgadzam się ze "swoimi" wypowiedziami, z których wynika ni mniej ni więcej, że śmieci należy wrzucać do kosza, a nie do lasu. Razi mnie jednak bezczelność niektórych ludzi i ich brukowa moralność. Kupiłam gazetę, w której ukazał się ten "wywiad", przeczytałam pozostałe teksty i zrobiło mi się smutno, bo wynikało z nich, że mieszkam w miejscu gdzie poza tragediami, zabójstwami, pijanymi kierowcami i górami śmieci nie ma tutaj nic więcej. 

Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii na ten temat. 

A.

12 komentarzy:

  1. łooooo co za chamówa (delikatnie mówiąc). Ludzie naprawdę nie mają skrupułów. W głowie mi się nie mieści !!!
    Przykro mi, że Cię spotkała taka przykra sytuacja :/
    Fajnie też, że o tym napisałaś.
    Uważam , że takie sprawy trzeba nagłaśniać ku przestrodze.
    Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestes pewna kolezanki? Wyjasnij z redaktorem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Prasa potęgą jest i basta! A tak na poważnie - ja bym tam "pogadała" z redaktorkiem i niech daje jakąś kaskę za "wywiad". Gwiazdy też darmo tego nie robią......
    Sukcesów w "Szyjni" życzę!

    OdpowiedzUsuń
  4. no nie ładnie nie ładnie podpisywać czyimś nazwiskiem i imieniem ,lepiej to wyjaśnij...

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie kiedyś spotkało to samo, tylko autorem niemojego wywiadu był sam "dziennikarz". Oczywiście porozmawiałam z nim domagając się oficjalnych przeprosin (bo w zwiążku z tym wywiadem spotkała mnie prywatnie nieprzyjemna sytuacja) ale nie doczekałam się ich do dziś...

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeżeli ta "koleżanka dziennikarka" zgadza się, aby ten redaktorek pod Jej nazwiskiem publikował napisane przez nią, a zmodyfikowane przez siebie teksty, to naprawdę jest bardzo, delikatnie mówiąc- bardzo niemądra. I powinna dobrze sobie przemyśleć, czy praca w "tej" gazecie nie przyniesie więcej szkód niż zysków. I nie tylko Jej samej, ale i innym osobom, którym ten redaktor w przyszłości może włożyć w usta słowa, których nigdy nie wypowiedzieli.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo nieładnie... oj bardzo...

    OdpowiedzUsuń
  8. Dobrze, że nie mam koleżanek dziennikarek prasowych.
    Fatalna i przykra sprawa.
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  9. Styl pracy tego redaktora od lat śledzą internauci: http://www.wykop.pl/ramka/134562/goracy-temat-bialy-kruk-wsrod-brukowcow/

    OdpowiedzUsuń
  10. i jeszcze cytat z komentarzy na wykopie: "MastaDJMax 5 lat 6 mies. temu +18
    Powinniśmy tępić takich [epitet usunięty przez moderatora] jak Przemysław Malisz. Co za [epitet usunięty przez moderatora] człowiek pisze takie artykuły?"

    OdpowiedzUsuń
  11. Wiesz, że ucierpiały na tym Twoje osobiste prawa majątkowe? Twoja tożsamość, w tym imię i nazwisko są Twoją własnością niezbywalną, a została ukradziona. Na Twoim miejscu napisałabym oficjalne pismo za zwrotnym potwierdzeniem odbioru, a najlepiej z potwierdzeniem wpływu na dziennik podawczy przybitym na kopii pisma, bo rozmowa (jako odwrotność "wywiadu") może się odbyć, a jednak wcale nie. I nie zostawiłabym tego bez reakcji, naprawdę. Nie wiem, co to za gazeta, ale generalnie w branży prasowo-wydawniczej takie sprawy załatwia się sądownie, o ile wezwanie do rekompensaty nie przyniesie skutku.

    OdpowiedzUsuń