sobota, 23 sierpnia 2014

Pannonica, czyli długo wyczekiwany koniec lata

Nie dajcie się zwieść tytułowi, nie na koniec lata czekam tylko na drugą edycję festiwalu Pannonica, który już za kilka dni się rozpocznie. Pannonica skupiona jest na muzyce bałkańskiej, ale oprócz muzyki organizatorzy zatroszczyli się także o ciekawe warsztaty, kino pod gwiazdami, guczodisco (to trzeba przeżyć) i tysiąc innych atrakcji



Przed rokiem zachęcałam Was do udziału w pierwszej edycji, a teraz zachęcam jeszcze mocniej. Przyznam, że rok temu byłam tak napalona na to wydarzenie jak nastolatka na pierwszy samodzielny wyjazd na wakacje (nastolatką już od dawna nie jestem i nie jeden festiwal mały i wielki mam już za sobą). Efekt tego był taki,  że Pannonica przerosła wszelkie moje oczekiwania (a te były duże).  Miałam nadzieję, że uda mi się zrobić jakieś zdjęcia i później zdać Wam relację z festiwalu ale działo się tak dużo i atmosfera była tak gęsta,  że o zdjęciach szybko zapomniałam.  Nawet teraz mam problem ze streszczeniem i proszę nie przypisujcie tego ilości promilii w moim organiźmie (tych było w sam raz). Wszystko naraz tak pięknie się wymieszało: wspaniałe towarzystwo,  piękne miejsce, wyśmienita muzyka, natura, życzliwość,  otwartość,  spontaniczność,  wymarzona pogoda, świetna organizacja,  smaczne przekąski,  zimne piwo i ta pewność,  że tu i teraz jestem we właściwym miejscu, najlepszym miejscu (nie przesadzam).
Tegoroczna Pannonica zapowiada się równie dobrze i uwierzcie mi, będziecie bardzo żałować jeśli Was tu zabraknie. Nie będę rozpisywać się na temat zespołów,  które w tym roku się zaprezentują,  nadmienię tylko że to gwiazdy najjaśniejsze, sami zapoznajcie się z programem:


Zapewne wiele z Was drodzy czytelnicy, spędziło wakacje na Bałkanach,  zapewne było cudownie i obiecaliście sobie, że jeszcze kiedyś tam wrócicie, tylko po co czekać?  Jestem pewna, że w swojej przezorności zachowaliście kilka dni urlopu na grudzień aby dom posprzątać i uszka do barszczu ulepić. Dajcie spokój,  pożegnajcie wakacje spontanicznie i przyjedźcie już w czwartek do Barcic, obiecuję że będziecie mi za to dziękować. Jeśli martwicie się,  że to koniec miesiąca i wypłata dopiero pierwszego, to informuję że karnet na trzy dni festiwalu kosztuje jedynie 49 zł, a w cenie oprócz koncertów i warsztatów jest także pole namiotowe (poważnie! ). Czy pisałam,  że dzieciaki wchodzą za free i jest dla nich przygotowany specjalny program? No! To do zobaczenia w czwartek :-) 

Foto: M. Sarota (Widzi Się)

Wszelkie informacje dotyczące dojazdu, szczegółowy program i odpowiedzi na wszystkie pytania znajdziecie na stronie internetowej Pannonica Folk Festival albo na Facebooku.  Nie umieszczam linków, bo komputer odmówił posłuszeństwa i wpis ten skrobię na smatrfonie, a trzeba Wam wiedzieć że zadanie to karkołomne (tak się poświęcam!)

Wszystkie zdjęcia w tym wpisie pochodzą ze strony fb Pannonica Folk Festival, a na koniec zobaczcie filmik promujący tegoroczną edycję festiwalu



Ps. Wpis ten nie jest w żaden sposób sponsorowany :-)

Do zobaczenia!
A.

wtorek, 19 sierpnia 2014

Stół ze stodoły

Entliczek pentliczek drewniany stoliczek, a za tym stoliczkiem... kryje się ciekawa historia. 

Na początku była stodoła Pana X. Stodoła przez dziesiątki lat służyła do przechowywania zboża i siana lecz kiedy zamiast żyta na polach wyrosły nowe domy, to poczciwy i rozklekotany budynek stał się niepotrzebny. Pan X postanowił się jej pozbyć, a deski które z niej zostały miały posłużyć jako rozpałka do pieca. I wszystko pewnie poszłoby z dymem gdyby nie jeden taki, który dostrzegł potencjał w tym "starym próchnie". Tym kimś był mój mąż. Nie czekając na to aż siekiera dokona dzieła zniszczenia, postanowił odkupić deski. Przemiły Pan X nie krył zdziwienia, ale w końcu zgodził się i postanowił sprzedać dechy za dwie butelki wódki. Tradycja nakazuje napić się z gospodarzem, więc jedna butelka została opróżniona. I tak to w noc ciemną sierpniową AD 2013, mąż mój wielki jak dąb krokiem z lekka chwiejnym przywlókł był wózek pełen podejrzanych desek.

Tak zaczęła się historia stołu, który Władysław zrobił do naszego mieszkania. Patrząc na zniszczone przez słońce, wiatr, deszcz i śnieg deski, prawie wszyscy widzieli w nas dziwadła, bo jak można zrobić stół z czegoś co tak wygląda, z czegoś co nie tak dawno było stodołą? Bardzo pomocny okazał się stół stolarski, który mój tato dostał po swoim dziadku, nikt nie korzystał z niego od lat i to co Władysław znalazł w środku było prawdziwym objawieniem: strugi ostre jak brzytwa, ściski, piły i dłuta. Tutaj zaczął się długi proces czyszczenia, dopasowywania, odrobaczania, strugania, wiercenia, łączenia, skręcania, klejenia, szlifowania, aż w końcu olejowania i woskowania. Uf! Pikanterii doda fakt, że podczas prac przy tym stole Wlad stracił centymetr prawego kciuka (takie rzeczy nie odrastają proszę państwa), damy wrażliwe niechaj nie wiedzą, że centymetr ów odnalazł się później w sześciu kawałkach! Ała. 

Historia powyższa została skrócona, lecz w przekazie ustnym była (i będzie) opowiadana wielokrotnie, a stół prezentuje się tak: 



nogi nie strugane, kupione w IKEA



I na końcu, choć winien być zawsze pierwszy, Władysław - siła sprawcza!



Ania & Wlad